Rozdział 15

313 34 3
                                    


~Magnus~
Bane wesoło gwizdał pod nosem i przechadzał się przy regale z zabawkami. Wysunął rękę w bok i trącał te najładniejsze, które zaraz potem z hukiem lądowały w jego koszyku.

- Ale uczta będzie... - wrócił do niego Ragnor, który zniknął dwie minuty temu. Najwidoczniej starał się nie pogubić po drodze produktów spożywczych trzymanych w rękach, gdyż ich stos musiał przytrzymać brodą.

Magnus parsknął z rozbawieniem i pchnął koszyk do przyjaciela. Fell rozłożył ręce, a jedzenie wpadło do wózka.

- Nie mogłeś zaczekać, aż do ciebie podjadę? - azjata przewracał zakupy, by zabawki nie odniosły większych obrażeń. - Albo ruszyć głową i wziąć drugi wózek?

- Ha, bo akurat chciałoby mi się go pchać - zaśmiał się Ragnor. - Albo taszczyć torby do osiedla.

- Najwyżej do taksówki, kochany... - poprawił go Bane, przestraszony tą wizją. - Przecież zamówimy taksówkę... Nie strasz mnie tak.

Ragnor, przypomniawszy sobie, że takowy rodzaj transportu istnieje, z ulgą się uśmiechnął.

- Na ile tatko wyjechał? - zapytał.

Ostrożnie, wiedząc dokładnie, iż dany temat jest najgorszym, jaki z Magnusem można zacząć, jeżeli nie chciało się psuć humoru wszystkim dookoła. Szczególnie samemu azjacie.

- Nie wiem, ale mam nadzieję, że na zawsze - odpowiedział Bane, nie pozwalając, by wspomnienie o ojcu go smuciło. Wzruszył ramionami i prowadził wózek za spacerującym z półki do półki Ragnorem. - Powiedział tyle, że wraca do swojej Kalifornii. I że na razie mi odpuści, żebym miał czas na przemyślenie wszystkiego i rozważanie tego, czy łaskawie do niego nie dołączyć. W skrócie: nic nowego.

- Nadal mi nie powiesz, co zrobiłeś, że wróciłeś z całą torbą pieniędzy? - Fell zerknął na przyjaciela przez ramię.

- Nie, Ragnorku.

Magnus zmrużył oczy do swego kąśliwego uśmieszku, a Ragnor odpuścił, zauważając, że azjata jeszcze swojego danego sekretu w pełni nie przetrawił, żeby mieć siły się nim dzielić.

Wraz z Magnusem zatrzymali się w regale alkoholowym. Ragnor przybliżył twarz do cen, szukając najwyższych cyfr.

- Jak myślisz, kiedy Santiago wróci od jubilera? - zapytał.

- Za dwadzieścia lat co najmniej - zażartował wesoło Magnus. - Miałem całe kieszenie tych bryloczków.

- Dobra, to najwyżej podjedziemy po niego.

- Właśnie.

Magnus uśmiechał się do czasu, aż nie spojrzał na półkę z winami. Te czerwone wprawiły go w dreszcze.

W mgnieniu oka pojawił mu się w głowie obraz, który zobaczył przez lunetę snajperki po pociągnięciu spustu; mężczyzna w średnim wieku spacerujący po parku gwałtownie drgnął i padł. Na jasnym chodniku mozolnie rozlewała się czerwona plama. Przechodnie - nie spłoszeni odgłosem strzału, gdyż snajperkę zaopatrzono w tłumik - zasłaniali usta i cofali się, przerażeni.

Magnus strzelił i zabił. Zrobił to, by jak najszybciej odejść od ojca - ponieważ wtedy czuł wielką ochotę odebrania życia także jemu.

A na końcu zrobiłby to sobie. Miał świadomość, że kończą mu się siły. Nie wiedział, jak długo jeszcze podoła dźwiganiu ciężaru cmentarza, który, zakurzony od dłuższego czasu, zyskał nową trumnę, z winy syna Asmodeusza. Magnus nienawidził siebie za to.

Po swoim strzale i usatysfakcjonowaniu tatusia, Magnus nawet na mężczyznę nie spojrzał. Natychmiast zażądał odstawienia na Brooklyn. Asmodeusz nie protestował - powiedział synowi tylko to, co Magnus wyjawił niedawno Ragnorowi, a następnie zapakowano nastolatka do auta i wedle życzenia wywieziono z Manhattanu.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz