Rozdział 69

213 24 12
                                    


~Alec~
Lightwood ziewnął sennie. Zastanawiał się, ile spał, a jak długo leżał i gapił się w sufit. Stracił poczucie czasu. Próbował także nie rozważać zbyt długo na temat swoich snów - przyśniło mu się kilka bardzo niefajnych rzeczy. Mrożących krew w żyłach, jeśli miałby być szczery. Każda z ponurych, podświadomych "fantazji" dotyczyła Magnusa oraz pistoletu, bądź noża.

Alec budził się więc co najmniej kilka razy, a później leżał pod kołdrą jak pożółkły liść, który spadł z drzewa do obłoconej kałuży, i powoli konał. Jednakże, było coś... W tym wszystkim, w tym mozolnie ciągnącym się poranku tylko jeden aspekt był znośny - Magnus.

Magnus, który smacznie spał, przytulony do Aleca. W takiej pozycji Lightwood mógł umierać tyle czasu, ile Maggie potrzebował na sen i spokojny powrót do siebie. Nawet pomimo tego, że Alecowi coraz głośniej burczało w brzuchu.

Jeszcze go obudzę... - pomyślał przestraszony Alec, kiedy jego żołądek znów zaryczał. - Nie chcę go budzić...

Ale, niestety - wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Alec za nic nie chciał Magnusa zbudzić, a azjata był do niego przyklejony, więc prędzej czy później burczenie wygłodniałego Lightwooda wytrąciłoby go ze snu. Alec westchnął ze smutkiem.

- Przyniosę nam śniadanie do łóżka... - zaczął szeptać, ostrożnie jak nigdy w życiu wyplątując się z łóżka, kołdry i Magnusa. - Zaraz wrócę, Maggie... Tylko chwileczkę...

Alexander wypełzł z łóżka. Poprawił kołdrę na śpiącym Magnusie, i wtedy zapatrzył się na jego twarz. Spokojną, rozluźnioną, pogrążoną we śnie. Dobrym, Alec miał wielką nadzieję. Pomimo nocnego piekła, w chwili obecnej Magnus wyglądał uroczo i Alec sobie nie życzył, żeby nagły koszmar go zbudził. Bane nacierpiał się już dość.

- Niedługo wrócę... - powtórzył cicho Alec, całując Magnusa w czoło. - Kocham cię, pamiętaj.


***
Alec zbiegł ze schodów. Zaczepił się ręką o ramę wejścia do jadalni, żeby wykonać drift i wystrzelić prosto do stołu. Na krzesłach siedziało już jego rodzeństwo oraz Van, Clary i Simon. Dziadkowie krzątali się po kuchni obok, co było widać nad półwyspą oddzielającą kuchnię od jadalni.

- Obyś się wywrócił! - okrzyknęła z uśmiechem Izzy, widząc sprint Aleca, ale nie szczerzyła się długo.

- Co ci się stało? - wyręczył jej pytanie Jace.

W jednej chwili oczy wszystkich śniadaniowiczów runęły na Alecu, a konkretniej na białym opatrunku okrywającym wzdłuż jego policzek. Cóż, Alecowi przeszkadzało tylko to, że rana była na tyle długa, iż nie mógł zakryć jej zwykłym plastrem.

- Nic - odparł, wzruszając ramionami. Zawrócił się, żeby wejść do kuchni i odezwał się od razu do stojących przy ladzie dziadków: - Dacie mi tackę? Chcę wziąć śniadanie do pokoju i zjeść z Magnusem.

Feba i Andrew odwrócili się w jego stronę. Dziadek uśmiechnął się na powitanie, od razu przystępując do poszukiwań tacki. Nie skomentował opatrunku Aleca, choć chłopak zauważył, że dziadek wiedział, o co chodzi. Babcia z pewnością opowiedziała mu nocną ploteczkę.

Dziadek szukał tacki, ale jednocześnie słuchał radia. Było ściszone, chociaż Alec wyłapał słowa odnośnie wypadku, który miał miejsce w nocy. Mówiono o zamordowanej rodzinie. Lightwood nie zdążył się przysłuchać, ponieważ babcia Feba zajęła go pytaniem:

- A jak się Magnus czuje? - spytała, uśmiechając się do Aleca. - Już mu lepiej?

- A coś się stało? - Izzy wstała od stołu, żeby lepiej widzieć Aleca i dziadków nad półwyspą.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz