Rozdział 21

335 42 4
                                    


~Magnus~
Azjata zażył kilka tabletek przeciwbólowych i popił je szklanką wody, i to tak, jakby wyczłapał się przed chwilą z suchej pustyni.

- Już wiem, co robić... - oświadczył dumnie Lightwood, kręcący się obok i patrzący w swój telefon. - W internecie jest wszystko opisane.

- Mhm...

Magnus nie czuł się najlepiej. Miał ochotę zwymiotować, i to wnętrznościami. Rany po siatce niemiłosiernie piekły, jakby obsypano je wyciągniętym z ogniska węglem. Jego brzuch drżał.

Kiedy Bane się odwrócił, wzdychając z niemą skargą, napotkał na swojej drodze błękitne oczy. Patrzyły na niego z troską i strachem.

- Bardzo cię boli?

- Zapomniałaś, co mówiłem Raphaelowi o mojej masochistycznej naturze? - Bane wysilił się na krzywy uśmiech, zanim niechlujnie się zakręcił i skierował do salonu.

- Um... Naprawdę jesteś masochistą?

- Nie - mruknął Bane i opadł na kanapę. Nieostrożnie, jednak powstrzymał godny dzikiego kota syk rozpaczy.

Zamknął oczy i starał się unormować oddech. Słyszał, jak na podłodze obok niego kuca Alec, jak otwiera metalową apteczkę, coś w niej przewraca.

Dotarli do domu Catariny po dłuższym spacerze. I to niezbyt dyskretnie, bo przedzierając się przez samo miasto. Ludzie zawieszali na nich spojrzenia, jakby zobaczyli parę zombie. A tylko zakrwawiony Bane owego przypominał.

Dziękował w duchu przyjaciółce, że kiedyś dała mu klucz do swoich drzwi. Magnus rzadko z niego korzystał, ale, cóż, w końcu nadarzyła się okazja. Choć wolałby takowej uniknąć.

Azjata zadrżał i otworzył oczy, kiedy ostre zimno musnęło jego rany. Spojrzał na podobnie zaskoczonego Lightwooda z mokrym wacikiem w ręce.

- Przepraszam - wypalił pośpiesznie Alec. - Powinienem ostrzec...

- Yhm... - mruknął Bane i trochę się podniósł. - Albo najpierw mnie rozebrać.

Alexander tym razem nie odbił piłeczki. Zarumienił się, podczas gdy Magnus usiadł i delikatnie ściągał z siebie koszulę. Guziki zwyczajnie rozerwał, ponieważ i tak więcej by ich nie użył. Gorzej było z materiałem przyklejonym do krwi i poszarpanej skóry, ale z tym też sobie poradził.

Rzucił brudną i porwaną koszulę na podłogę i poczuł się tak, jakby żegnał dobrego, zmarłego przyjaciela. Następnie położył się z powrotem i zamknął oczy.

Zrobiło mu się dziwnie, gdy to zrobił. Przy małej garstce osób mógł pozwolić sobie na przypadkowe drzemki. A tu nagle pojawia się kucający przy nim Alec, obmywający jego rany, i Bane ze szczerą chęcią by się zdrzemnął. Nie podejrzewając Lightwooda o jakikolwiek zdradziecki plan.

- Myślałem, że te zadrapania będą głębsze - skomentował Lightwood. - A nie są. Dzięki Bogu.

- Dzięki spróchniałej desce.

- No, tak, ale dzięki Bogu też.

- Nie Lucyferowi? - Bane pytająco uniósł brew, ale nie unosząc powiek.

- Możliwe...

Magnus uśmiechnął się pod nosem, w leniwym, sielankowym geście.

Owszem, coś zdecydowanie było nie tak, że czuł się tak jak się czuł przy chłopaku, którego znał kilka tygodni, ale z którym jeszcze mniej rozmawiał.

- Teraz może szczypać... - ostrzegł Alexander, ale Magnus nie zdążył się o tym przekonać.

- Poczekaj - poprosił, kiedy usłyszał swój telefon. Uniósł biodra do góry i wyciągnął go z tylnej kieszeni czarnych dżinsów.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz