Rozdział 19

323 34 4
                                    


~Alec~
Do końca dnia w szkole Alec czuł się tak, jakby zatrudnił prywatnego ochroniarza. Na każdej lekcji siedział obok Magnusa. Z tego względu ani jedna karteczka czy słowne wyzwisko nie poleciało w jego kierunku. Ba, klasa nawet na niego nie zerkała, od kiedy pojawił się na lekcji z Bane'm.

Na przerwach jednak azjata znikał; no, tak jakby, bo mimo tego Alec cały czas odczuwał wwiercające się w plecy spojrzenie. Równie dobrze mógł to być Karnstein, gdyby nie fakt, że Lightwood przez resztę dnia nie widział ani jego samego, ani jego kolegów.

Podczas lekcji Alexander miał wrażenie, że najzwyczajniej w świecie dzieli ławkę ze swoim kolegą, którego zapoznał już jakiś czas temu. Magnus sadowił się obok niego bez słowa, Alec nie protestował, i tak sobie siedzieli. Jakby tak miało być.

Co dziwne - Bane nie spał. Ziewał, czasami (często), ale nie spał. Nie odzywał się też do Lightwooda, toteż Alec w spokoju mógł pisać notatki. Nauczyciele nie zwrócili im uwagi ani razu. To było tak nierealne i niepodobne do tych sytuacji, kiedy, np., pani od chemii za wszelką cenę chciała wyrzucić z klasy ich obydwu, że Lightwood zastanawiał się, czy nie zaciągnął się do jakiegoś filmu.

Jego los jakby zrobił fikołka i wrócił na odpowiednie tory. I to za sprawą tylko tego, że siedział w jednej ławce z Magnusem Bane'm... Scenariusz wart komedii.

***
~Magnus~
Azjata zaciągnął się papierosem, zaglądając za krawędź budynku, na wejściowe drzwi, z których wylewała się masa uczniów. Nie ma to jak rześkie powietrze po szkolnych zajęciach.

- Magnus, słuchasz? - mruknął za jego plecami Ragnor.

- Zaraz, zaraz... - machnął ręką Bane, jakby odganiał to, co go nie interesuje. Przy okazji prawie zgasił papierosa. Dalej wypatrywał z tłumu nastolatków dziurawych dżinsów do pary z brzydkim swetrem.

- Jezu, idiota do kwadratu... - narzekał Raphael.

Magnus nareszcie znalazł to, czego szukał. Zawiesił wzrok na Alecu i jego rodzeństwie, zmierzających do przedniego wyjścia ze szkoły.

Bane ignorował fakt, że dwójka przyjaciół stojących za nim żwawo go wyzywa i oczernia o lenistwo, nieodpowiedzialność i jeszcze inne sprawy. Azjata gapił się na trójkę Lightwoodów, a czasami zerkał po bokach, wypatrując nieproszonych szkolnych homofobów czy innych ludzi proszących się o ekipę wpierdolu.

Czekał, aż Alec w spokoju opuści teren liceum - i się nie doczekał. Trójka rodzeństwa zatrzymała się w połowie drogi do wyjścia, rozmawiając. Jace wskazywał za siebie, akurat tam, gdzie z boku szkolnego budynku stał Magnus z kolegami.

Pewnie chcą wyjść tylnym murem - pomyślał azjata, wzruszając ramionami i zaciągając się nikotyną. I najwyraźniej miał rację, gdyż trójka Lightwoodów skierowała się prosto na niego. Azjata obkręcił się jak balerina, chowając się za ścianą.

- O czym tak gadaliście, że prawie wam języki uschły? - zapytał, zatrzymując się twarzą do przyjaciół.

Ragnor i Raphael patrzyli na niego z wyrzutem.

- A ty na kogo tak się gapiłeś, że prawie ci kutas odpadł? - warknął Santiago.

Magnus uśmiechnął się potulnie.

- A, na Aleca.

- Matko, znowu... - jęknął Ragnor, zerkając w górę, jakby szukając cierpliwości u stwórcy.

- Wiecie, kto się na niego uwziął? - ciągnął Bane. - Louis Karnstein.

Obaj ciemnoocy nastolatkowie jednocześnie spojrzeli na Magnusa.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz