Rozdział 12

337 37 15
                                    


~Alec~

- Nie, nie dostałem jeszcze ani jednej uwagi - upierał się Jace. - Mała wiara we mnie to wasze hobby, serio?

- To zwykła czujność - powiedziała uszczypliwym tonem Maryse.

- To zadzwońcie do nauczycieli, zamiast wisieć nade mną, okej?

- Poda mi ktoś w końcu dżem? - spytał po raz któryś Max.

- Niech Church ci poda - odparła Izzy, zapatrzona w komórkę.

- Oby nasikał ci na ciuchy.

Zezłoszczona Izzy zaczęła walczyć z Maxem na to, kto dłużej utrzyma na przeciwniku wredne spojrzenie, Jace nadal przekonywał Maryse o swojej niewinności i pozycji dobrego ucznia, Robert czytał gazetę, kot chodził pod stołem i głośno miauczał, a Alec w ciszy patrzył się w swój talerz i myślał o Magnusie.

Iść tam czy nie iść... - rozważał w głowie opcje za i przeciw pewnej podróży. - Mogą mnie okraść... A może przesadzam. A Jace i Iz nie będą chcieli iść ze mną? Nie, raczej nie, pewnie zostaną w domu albo spotkają się z Fray i Lewisem...

Nadszedł weekend. Sobota okazała się słoneczna jak na nadchodzącą długimi krokami jesień. Na chodnikach roiło się od spacerujących ludzi, którzy korzystali z pogody póki mogli.

Inni, tak jak rodzina Lightwood - siedzieli w sobotni poranek w domu, przy śniadaniu, przekomarzając się i docinając sobie nawzajem. No, czasami wybierając uprzejmość.

Przy takich stołach zwykł siedzieć ten jeden cichy osobnik, który myślał o tym, o czym nie powinien, ale nic nie mógł z tym zrobić. Tak samo, jak teraz Alec.

Magnus nie pojawił się w szkole do końca tygodnia. Ani w środę, ani w czwartek, ani w piątek. Przez te kilka dni Alexander denerwował się niesamowicie na samego siebie, że zamiast zapisywać tematy w zeszytach, on siedział w ławce i gapił się na drzwi przynajmniej do połowy lekcji, oczekując spóźnialskiego Bane'a. Nie doczekał się go ani razu.

Alec nie wierzył, że ma to związek z incydentem ze scyzorykiem. Policja bywa zbyt leniwa, żeby zajmować się czymś takim, zwłaszcza przy zaparciu Aleca, że miało miejsce zwykłe nieporozumienie i nastoletnie hormony.

W tym momencie Alexander nie był w stanie skupić się na konsumpcji śniadania i uczestniczeniu w rodzinnym dialogu, gdyż do głowy wpadł mu pomysł - okropny jego zdaniem, ale nie widział innego wyjścia - ażeby wybrać się do tego strasznego osiedla i na własną rękę znaleźć Magnusa.

Nastolatek westchnął. Nadal nie mógł podjąć decyzji. Jedna połowa mózgu kłóciła się z drugą; iść tam, żeby odszukać Bane'a - ale po co? Dlatego, żeby przekonać się, że nic mu nie jest - ale dlaczego interesować się kimś takim? Co, jeśli rodzeństwo wybierze się z braciszkiem? - nie, są na to za leniwi, zwłaszcza w weekend. I nie muszą wiedzieć o czymś takim.

Alec oparł łokcie na stole i złapał się za głowę. Roztrzepał włosy i przymknął oczy, żeby oczyścić umysł.

- Alec, dobrze się czujesz?

- Tak, pewnie... - westchnął ciężko, unosząc głowę z powrotem, jednak nie zerkając na matkę.

- Skoro tak się nudzisz, może wybierzesz się z męską częścią rodziny na zakupy? - zaproponowała Maryse, choć brzmiała tak, jakby sama już postanowiła, co syn będzie robił. - Przydacie się na coś.

- Jesteś najwyższy, więc będziesz brać rzeczy z najwyższej półki - powiedział zadowolony Max.

- Zapomniałeś o moich umiejętnościach wspinaczki po regałach? - Jace upomniał się o swoich bohaterskich wyczynach, które w kilku przypadkach kończyły się wydaleniem z marketu, o czym już nie wspomniał.

𝕎𝕚𝕝𝕝 𝕐𝕠𝕦 𝕊𝕞𝕚𝕝𝕖 𝕋𝕠 𝕄𝕖 𝔸𝕥 𝕋𝕙𝕖 𝔼𝕟𝕕?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz