Sen

81 0 0
                                    

To było błędne koło.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że ciężar wstrętu, jaki żywił do swojej osoby przez lata, nie czekałby, aż wstanie, jeśli kiedykolwiek się potknął. Był zobowiązany do ukrywania się pod szorstką fasadą, nawet przed tymi, których kochał najbardziej, pomimo nocy, które spędzał, pogrążając się we własnych smutkach, zjadając go żywcem. Wspomnienia z dzieciństwa pojawiały się i znikały z jego umysłu od czasu do czasu na jawie, mentalne obrazy udręki, jaką zadał mu ojciec, wywoływały dreszcze w kościach i dreszcze przebiegające po plecach.

Wciąż czuł upiorny dotyk dłoni ojca, kłujący go w policzek, a wulgarne przekleństwa nieustannie płonęły mu w uszach. Błyszczące oczy węży i ​​pełzających stworzeń, które ojciec przywiózł, by go dręczyć, niezaprzeczalnie wyryły się w jego umyśle na resztę życia, ponieważ bez względu na to, jak bardzo próbowałby odsunąć te obrazy, one trwały.

W niektóre niefortunne noce uczucie przeżywania na nowo minionych chwil jego życia uderzało w niego jak ciężarówka, tylko po to, by te wspomnienia rozpływały się w nicość, gdy pojazd odjeżdżał rano. Ale wraz z tym zabrał kawałek siebie, za każdym razem odłupując coraz głębiej miażdżące bariery, nad którymi tak ciężko pracował. Zbudował w swoim umyśle mur, który zaczął niszczeć tak dawno temu, ale nadal blokował metaforyczne światło przed wślizgnięciem się między szczeliny, rodzaj światła, które wzywało, by zaświecić na niego choćby na chwilę, aby mu użyczyć pomoc wyciągniętymi rękami.

Ale oczywiście odmówił jakiejkolwiek pomocy. Jego problemy były wyłącznie jego. Nikt inny.

Zawsze był zaślepiony własną wściekłością, stłumiona wściekłość kipiała w jego kościach nawet przy najmniejszym lekceważeniu, dzięki uprzejmości jego ludzi.

Jego żołnierzy.

Od którego zażądał kontroli.

Jednak pomimo faktu, że mógł grać swoimi pionkami, jak mu się podobało, była jedna rzecz, której nie mógł rozkazać.

Los.

Był świadomy, że pewnego dnia może umrzeć, ponieważ dla wielu żołnierzy praca na linii ognia nie była długowieczną karierą. Zagrożenie nieustannie wisiało nad nim, jakby sama manifestacja śmierci podążała za nim, gdziekolwiek się udał. Świadomość, że opuści tę ziemię, nie pozostawiając na świecie ani jednego śladu, początkowo go bolała, ale po nieustannym wbijaniu koncepcji w trakcie swojej kariery nauczył się to akceptować. Aby zaakceptować jego nieuchronną śmierć. Zaakceptować fakt, że jedyna część jego osoby, która pozostanie, zostanie zredukowana do jego imienia wyrytego na metalowych plakietkach na jego szyi.

Świat jest okrutny. Że nauczył się aż za dobrze.

W niektóre noce budził się w łóżku, kontemplując tak głęboko w myślach, że jego cel wydawał się wymykać mu z głowy. Zastanawiał się szczególnie w momencie zostawania w pobliżu, po co codziennie podnosić się z łóżka, aby zobaczyć, jak wschodzi nad nim nowy świt. Wiedział, jak zakończą się jego dni, ponieważ pod koniec nocy wszystko było takie samo.

I chociaż sen miał zapewniać pewne ukojenie w chaosie, pandemonium podążało za nim nawet w najciemniejszych zakamarkach jego umysłu, podnosząc swój paskudny łeb, by kpić z niego, kiedy tylko miał na to ochotę.

U wezgłowia łóżka, pod ramą do schowania, leżał rewolwer. Trzymał go blisko z powodów, których nie znał i nie miał ochoty zaglądać tak głęboko. Wiedział tylko, że czuł spokój, mając broń tak blisko siebie, jakby była to ostatnia deska ratunku, gdy sytuacja stała się nie do zniesienia. Rozmyślał więcej razy, niż mógł zliczyć, jak obrócił broń na siebie obiema rękami, wizje jego spojrzenia prześlizgiwały się po lufie, gdy jego palce owinęły się wokół głowicy kabłąka spustowego, nieustannie płonęły z tyłu jego umysłu.

Dziennik Najemnika IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz