Źrenice Natsu poszerzyły się. Niepewnie spojrzał na szyję, na której zawsze spoczywał ukochany prezent od jego ojca. Lecz szalika tam nie było. Lucy miała rację. Jak nie mógł sobie wcześniej tego uświadomić?
— Ja nie mam już znaku Fairy Tail.
Podniosła dłoń, pokazując dowód na potwierdzenie swoich słów.
Natsu ze zdziwieniem patrzył na czystą skórą, na której nie było nawet śladu istnienia znaku gildii. On sam stracił rękę, więc nie miał szans go posiadać, jednak Lucy?
— Brak choroby lokomocyjnej, szalika, ręki... Co się z nami dzieje? — pytał, próbując uzyskać jakiekolwiek odpowiedzi.
— Stało się z nami coś, czego my sami nie jesteśmy w stanie pojąć. Sądzę... — zaczęła wątpliwie — że będzie lepiej, jeśli wszystko po prostu zaakceptujemy.
Chłopak kiwnął głową, po czym zrobił dość dziwną minę, patrząc się na swoją żonę.
— A ty jesteś świadoma, że nie posiadasz żadnych ubrań na zmianę?
Chwilę musiała odczekać, zanim do niej dotarł sens słów Natsu. Gdy już tak się stało, krzyknęła na cały pokład, uświadamiając sobie, że ma rację.
— I co ja teraz zrobię? — zapytała w rozpaczy.
— Może zatrzymamy się gdzieś i kupisz sobie cokolwiek? — zaproponował Dragon, choć wiedział, że nie będzie to łatwa rzecz do wykonania. Świadomość braku pieniędzy wpychała się do głów, całkowicie wyniszczając wspaniały plan.
***
Zmęczeni, zdruzgotani i całkowicie wypompowani kroczyli przed pokład, wyglądając jak wysuszone śliwki, choć mieli za zadanie jedynie wyczyścić kuchnię. Lucy, śmiejąc się z nich w najlepsze, patrzyła na ich wychudzone mordki, które błagalnym wzrokiem przekazywały jej jedną wiadomość. „JEŚĆ". Pełna determinacji i spokoju, że może bez żadnych trudów już przebywać w pomieszczeniu, nałożyła na siebie jakiś fartuch i pognała po zapasy, które o dziwo przetrwały w chłodziarce.
Minęło kilkadziesiąt minut, gdy rozległ się cudowny dźwięk, ogłaszający, że przyszła pora jedzenia. Odzyskując moc w nogach, natychmiast wszyscy pognali do stołówki, gdzie znaleźli się w oka mgnieniu. Potrawy nie były ani wyszukane, ani wykwintne, ale Lucy miała ciężki orzech do zgryzienia, więc nikt nie próbował nawet jęczeć.
Lucy, Natsu, Musica i Kurtis usiedli naprzeciw siebie, postanawiając podjąć dość trudną dla siebie rozmowę. Choć dopiero ruszyli, potrzebowali przygotować statek do długich podróży w porcie La Morche, które znajdowało się tuż przy granicy Sarycji i Eledorii. Jedno z najpiękniejszych miejsc dla mechaników — czyli głownie dla Hughesa — gdzie za dość „niewielkie" opłaty można było wyposażyć statek w odpowiednie wyposażenie, niezbędne przy tak długich wyprawach.
— Czy będę mogła sobie kupić kilka rzeczy? — zapytała niepewnie Lucy, rozpoczynając ten temat, gdy pozostali byli w połowie spożywania posiłku. — Nie wzięłam żadnych ubrań, a przecież nie będę chodziła w tym samym.
— Nie ma sprawy — odparł natychmiast Kurtis, podając jej sakiewkę ze złotymi monetami.
Nie rozumiejąc, jak ktoś mógł tak szybko się zgodzić, niepewnie przyjęła prezent, czując w tym jakiś haczyk.
— Ale najpierw pójdziecie do kasyna i zdobędzie dwa razy tyle — odezwał się Musica, szczerząc radośnie do młodego małżeństwa.
— Wiedziałam, że w tym jest jakaś pułapka. — Dziewczyna westchnęła.
CZYTASZ
[z] Smocze Królestwo
FanfictionPrzeznaczenie nie wybacza Przeznaczenie nie daje pójść własną ścieżką Przeznaczenie jest bezlitosnym bytem, wypełnionym bólem i cierpieniem Odrzuceni. Skrzywdzeni. Wygnani. Ani Natsu, ani Lucy...