Rozdział 71

188 27 2
                                    

— Przymierzem? — powtórzyła lakoniczną wypowiedź smoka, szukając w niej ukrytego sensu, ale po co siebie oszukiwała? Zdawała sobie przecież sprawę z charakteru Starożytnego, bardzo złośliwego charakteru.

— Tak, przymierzem — potwierdził. — Jeśli chcesz, możesz teraz wrócić do miejsca, w którym tak usilnie czegoś próbowałaś znaleźć.

Usłuchała się. Stanęła naprzeciw jaskini, tak jak pięć minut wcześniej, lecz tym razem od razu dostrzegła tajemnicze malowidła. Wcześniej skrywały się w mrokach groty, a teraz ogień wydostał je na zewnątrz. Nie ukryła zaskoczenia.

Dotknęła chłodnej powierzchni skały, dokładnie badając nawet najmniejszy fragment rysunków. Przedstawiały one ludzi i smoki. Były namalowane w prosty sposób, często metaforyczny, ale nadal zrozumiały. Pierwsza scena rozpoczynała się podczas trwania jakiejś bitwy, kolejna przedstawiała leżące, najprawdopodobniej martwe, ciała należące do obu raz, a jeszcze inne ich pojednanie i pierwszy lot człowieka na smoku. Przedmiot, który leżał między nimi wyglądał na miecz. Nie musiała zbyt długo się zastanawiać.

— Ten miecz symbolizował przymierze między smokami a ludźmi? — spytała.

— Jesteś niecierpliwa — zszedł na inny temat — próbujesz odnaleźć odpowiedzi, zanim pomylisz dwa razy. Nie zawsze wszystko przyjdzie z łatwością. I nie wszystko musi ukazać się od razu. Czasami coś znajduje się przed twymi oczyma, ale nie widzisz tego przez własne zaślepienie. Szukasz zawsze nie tego, co trzeba.

— Więc skąd mam wiedzieć, czego powinnam szukać?

— A co zrobiłaś chwilę temu?

— Szukałam czego innego, poczekałam i wtedy... znalazłam dwie rzeczy... — Zamilkła. — Nie chodzi o malowidła, nie chodzi o miecz, ale o mnie... Chciałabym wiedzieć kim jestem. Więc próbujesz mi przekazać, bym nie szukała pamięci, tylko wędrowała, odnajdywała odpowiedzi na inne pytania, by kiedyś powrócić do tego pierwszego i wtedy sobie na nie odpowiedzieć?

— Miło, że dotarło. — Zakaszlał. — Obawiałem się, że ludzki umysł nie będzie w stanie ogarnąć tak prostej rzeczy.

Nie, nie nie lubiła smoka, ona go żywcem nienawidziła.

— A co mam zrobić z mieczem? — W końcu odważyła się zapytać, choć w głębi duszy po części już znała odpowiedź.

— A zrób, co chcesz! — odparł od niechcenia. — Należy do ciebie. Jest to potężna broń w rękach odpowiedniej osoby. Ale jeśli jakiś imbecyl zacznie się nią posługiwać, to może nie nadawać się nawet na wykałaczkę do zębów.

Przejechała palcem po lśniącym ostrzu. Niezaprzeczalnie była to przepiękna broń, ale czy faktycznie tak skuteczna? Nie czuła od niej żadnej mocy. Silniejsza również się nie stała. Aczkolwiek została ukryta w zakazanym dla ludzi i smoków miejscu, którego strzegł jeden z Najstarszych.

— Oj, boli, boli, moje kości — zaczął narzekać.

Obrócił się, unosząc jedno skrzydło. Wtem Lucy ujrzała długą, nie w pełni zagojoną bliznę o kolorze czystego ognia, z której spływały kropelki krwi przy każdym ruchu bestii. Zaniepokojona podeszła, próbując dotknąć okaleczenia.

— Powiedziałem ci przed chwilą: „Jest to potężna broń w rękach odpowiedniej osoby" — odezwał się ponownie, lecz tym razem ciszej i bez najmniejszych złośliwości.

Lucy gwałtownie odsunęła się.

— To ten miecz...? — spytała, jakby jeszcze o tym nie wiedziała. — Ja, przepraszam... Kto ci to zrobił?

— Hah... — Prychnął. — Mogę ci powiedzieć, lecz najpierw musisz przez jaskinię. Spojrzeć na to, co znajduje się po drugiej stronie i dopiero wtedy wrócić do mnie.

— Dobrze, dobrze! — zgodziła się szybko.

Pozostawiła miecz w miejscu, w którym dawniej spoczywał; uznała, że nie będzie jej do niczego potrzebny. Weszła do jaskini w nadziei, że zakończy zadanie w moment, a potem w końcu powróci do obozu.

Pochodnie znajdujące się wewnątrz zapaliły się — jedna po drugiej — tworząc długi korytarz, prowadzący do tajemniczego, jaskrawego światła. Przyspieszyła kroku. Zżerała ją ciekawość o to, co może znajdować się po drugiej stronie długiego tunelu.

Na jej ramię wskoczył mały, ognisty królik, który powstał wcześniej przy wydobywaniu miecza. Pogłaskała go po ognistym futerku, dziękując za towarzyszenie jej.

Światło przybierało na sile. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, więc gdy tylko znalazła się w nowym, jasnym miejscu, przymknęła powieki, nie mogąc znieść potęgującego się blasku.

Wciąż targały nią wątpliwości, ale ostatecznie spojrzała przed siebie i oniemiała. Majestatyczne krainy rozciągały się wzdłuż i wszerz, wypełnione wysoką, różnorodną i różnobarwną rośliną. Z wodospadu buchnął strumień wody, napajając pod sobą drzewa i najbliższe strumyki. Ptak stworzony z wody przemknął przed dziewczyną, a metalowy tygrys zawarczał i odskoczył na najbliższą skalną półkę. Kamienny żółw niechętnie odwrócił głowę, posłał Lucy znudzone spojrzenie i powrócił do snu. Czerwono-zielone drzewo nagle wystrzeliło, zamieniając się w tysiące roślinnych wiewiórek, które pognały do drewnianych jaszczurek, by je pożreć.

— Co to ma być? — Lucy nie znalazła innych słów.

Królik szturchnął jej twarz, starając się wyprowadzić ją z amoku.

Jednak dziewczyna nie zareagowała. Uśmiechnięta przyglądała się zmieniającym kształty zwierzętom błyskawic, które pochłaniały całe niebo. Powierzchne ptaki musnęły jej policzek, przelatując cicho i postrzeżenie. Wulkan wybuchł w oddali, posyłając w niebo orły mroku. Ogniste myszy pomknęły, przykrywając metalowe krety.

— Wracaj! — rozległ się ryk smoka.

Potrząsnęła głową. Nie, nie chciała odchodzić. Pragnęła pozostać, jeszcze bardziej poznać świat, który do tej pory był jej nieznany.

Lepiej wracaj — odezwał się głos w głowie.

Tym razem usłuchała się. Poszła tą samą ścieżką, co poprzednio. Pochodnie zgasły, kiedy tylko przekroczyła kraniec jaskini. Odchrząknęła.

— I jak? — Smok niemal płakał ze śmiechu. — Podobało się?

— Czym było to miejsce?

— Widzisz? Zawsze zadajesz inne pytania niż chciałabyś zadać, prawda?

— Tak, chyba tak — zgodziła się.

— Kiedyś cały kontynent tak wyglądał — zaczął, ku jej zdziwieniu, Starożytny. — Żywioły były naszymi braćmi. Zawsze pojawiały się jakieś konflikty z ludźmi, nie dało ich się uniknąć. My chcieliśmy władać, bo uważaliśmy się za mądrzejszych, a o oni mieli dość usługiwania nam. Tylko w tej całej mądrości trochę za późno zorientowaliśmy się, że grozi nam niebezpieczeństwo. I teraz z całej krainy pozostała jedynie namiastka dawnej świetności.

— Szkoda, bo naprawdę piękny musiał być świat.

— I nadal jest — podkreślił. — Tylko ludzie wolą zasłaniać oczy przed tym, co może być piękne i tajemnicze. Chcą wiedzieć wszystko, ale kiedy odpowiedzi przychodzą, czują się rozczarowani.

— Dlatego chcę wiedzieć! — Wzięła ze sobą miecz i podsunęła go pod sam pysk smoka. — Kto tym mieczem zadał ci tę straszliwą ranę?

Smok westchnął.

— Obiecałem ci, prawda? — Zamknął oczy, jakby szykował się do snu. — Zaraz odprowadzę cię do obozu i tam dokładnie się zastanów, kim tak naprawdę chcesz być. Możesz zrezygnować z bycia Królem Smoków Ognia, masz takie prawo. Ja ci nadaję to prawo, ale zanim podejmiesz decyzję, spróbuj sobie przypomnieć, ile znaczy dla ciebie ogień. A kiedy już to uczynisz, wypowiedz imię osoby, która zadała mi tę rany.

— Czyli...

— L U C Y — przeliterował. — Lucy.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz