Rozdział 29

496 56 26
                                    

Złowieszczy śmiech roznosił się po całej okolicy, ogłuszając tamtejsze zwierzęta, które uciekały z lasu przed furią młodej damy. Przerażająca i nieznająca litości kobieta siedziała na metalowym łóżku, przyglądając się zmaganiom biednych dzieci, które zaprosiła do swojego domu, a one, jak głupie, wkroczyły przez wrota samej śmierci, mogąc dać jej nie tylko rozrywkę, ale i coś, czego tak ogromnie potrzebowała.

— Pani — odezwał się lokaj, lekko się przed nią skłaniając.

— Co tam? — syknęła, dotykając palcem swoich warg.

— Uważam, że pani trochę przesadza.

— Przesadzam? — Wielce oburzona spojrzała na swego sługę, nie potrafiąc mu wybaczyć tej zniewagi. — To ona przesadza! — Uderzyła w podpórkę wózka, zginając ją na pół w miejscu uderzenia. — To już tyle lat, a jej dalej mało i mało. Nie przestanę, póki nie osiągnę tego, do czego dążę.

— Rozumiem, ale oni muszą tak cierpieć?

— Gdyby byli niewinni, to bym ich tutaj nie ciągnęła. Na ich rękach znajduje się krew i mam zamiar ich z tego oczyścić.

Znalazłam cię! — Usłyszała czyjś głos. Roztrzęsiona rozejrzała się wokoło, jednak nikogo nie dostrzegła. Jej prawa ręka drżała, a twarz wykrzywiła się w wyrazie bólu, który z niewiadomych jej przyczyn ją nawiedził.

Rzuciła się na lustro, w których oglądała całe przedstawienie, lecz nie potrafi znaleźć źródła tego głosu — głosu, którego bardzo dobrze znała.

— Ona nie może żyć... To nie prawda — szepnęła, opuszczając dość nisko głowę. — Ona chce mnie zabić?

— Nikt pani nie może zabić — oświadczył lokaj.

— To nieprawda! — wrzasnęła. — Nie jesteś prawdziwy, więc nie potrafisz zrozumieć moich obaw. Ona mnie męczyła i będzie męczyć po wieki... Ten potwór. Dobrze, że wtedy ją zabiliśmy, ale chyba nastał czas, w którym powróciła...

— Pani?

— Zamknij się! — Złapała się rękoma za głowę, próbując znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. — To klątwa, która spadła na te kobiety. Niby nie są niczemu winne, ale muszą umrzeć. Tak, tylko ja pamiętam ten dzień. Dzień, w którym spadło na nas nieszczęście trzech Bogów. Tak — kiwnęła głową — tych Bogów, którzy mnie zniszczyli i nasze szczęście.

***

Komui nie mógł śledzić poczynań swoich nowych przyjaciół, lecz miał możliwość doglądania, kiedy odkryją o nim prawdę. Tak wiele lat się ukrywał i do tej pory nie znalazła się chociaż jedna osoba, która mogłaby go podejrzewać o cokolwiek. Niewinny, trochę świrowaty młodzieniec — mówili o nim, lecz żaden z nich nie był gotowy na to, co miało nadejść.

Trzymając w dłoniach słynne okulary, spoglądał na księgi, które idealnie były rozstawione na półkach szafy. Kolekcja, którą zbierał przez szmat czasu, teraz była kompletna. Brakowało tylko Świętych Broni, choć one były tylko jedną tysięczną tego, co naprawdę pragną. Wszyscy sądzili, że to one są grą przetargową... Jakże się mylili.

Ich moc nie była wystarczająca, ich moc nie była godna tych, którzy na nią oczekiwali.

Potrzebował potęgi czwartego kontynentu. Pragnął magii, którą mogła zdobyć tylko jedna osoba. Choć nie ukrywał, że musiała ona przejść wiele, by dojść do momentu swej perfekcji. Na razie słaba i nic nieznacząca, ale wkrótce najpotężniejsza postać z historii dziejów tej planety. Nieznająca swej prawdziwej mocy i przeznaczenia, które w sobie niesie.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz