Rozdział 91

147 25 4
                                    


Lucy złożyła czerwone skrzydła, opadając na plac prowadzący prosto do sali królewskiej. Jej bose stopy dotknęły chłodnej powierzchni, która zatrzęsła się, gdy smoki ukłoniły się przed swoją panią. Przybliżyła dłonie do ust, wzruszając się na widok ukochanych. Podbiegła do kilku smoków powietrza, wtulając się w ich puste, chmurzaste ciało. Złapała oddechem świeży zapach bryzy, przyniesiony przez Henry'ego.

— Pani Lucy! — Ukłonił się. — Król czeka wewnątrz. Smoki są gotowe na wysłuchane Pani słów — oświadczył radosnym głosem.

Przybliżyła się do smoka, kładąc szorstkie dłonie na jego policzkach. Chwyciła za głowę i przyciągnęła go do siebie, składając na czole pocałunek.

— Nie klękaj, mój smoku — poprosiła. — Zbyt wiele raz już klęczeliście. Czas byście się wznieśli.

— Tak, jest! — Odsunął się. — Przepraszam, ale nie zasługuję...

— Wszyscy zasługują. — Przyłożyła palec do ust Henry'ego. — Nie pozwolę, by któryś ze smoków tym razem nie „zasługiwał" na mnie.

Chwyciła za fragment sukni i uniosła ją, w podskokach biegnąc ku głównej sali. Mimo że uśmiech przywdziewał jej twarz, w końcu prawie osiągnęła swój cel, a jej ukochany był obok, nadal w sercu skrywał się smutek. Niekończący się ból uderzał w jej wnętrze, atakując znienacka, gdy myślała, że wszystko jest już dobrze. To ciało nadal było słabe. Myśli „Lucy" ogarniały ją zewsząd, każąc przesuwać w czasie nieuniknione. Ale czy jeden akt łaski mógł ją zniszczyć? Pozbawić spełnienia marzeń?

— Witaj, Lucy.

Eric wyszedł z cienia. Odłożył na pulpit książkę. Lucy rozpłakała się. Podbiegła, rzucając się ukochanemu w ramiona, na które tak długo czekała. Usta wbija w jego wargi, pozostając złączonym razem z nim w jednym, długim pocałunku.

— Znowu razem — powiedziała, głaszcząc jego policzek.

— Zgadza się. — Kiwnął głową. — Ale nie jesteśmy sami.

Palcem wskazał na tron.

Ri Han splunął na ziemię. Usiadł wygodnie na tronie, zacieśniając przypadkowo więzy, które trzymały go na siedzeniu. Krew spłynęła po szyi, brudząc nową szatę, którą dostał poprzedniej nocy. Poruszył szyją. Ta przekrzywiła się kawałek, nadal nie będąc przytwierdzona w pełni do reszty ciała.

— Dlaczego jeszcze żyję? — odfuknął.

— Ponieważ jesteś królem, a królowie muszą żyć — odpowiedziała mu Lucy, wyrywając się z ramion Erica. — Smoki ufają ci. A jeśli mają mi zaufać, muszę utrzymać cię jeszcze trochę przy życiu.

— Dziękuję, o pani! — Pochylił nieznacznie głowę, po czym zaśmiał się. — A możesz jeszcze łaskawie wyjaśnić mi, kim właściwie jesteś. Wczoraj jakoś nie miałem czasu, by się nad tym zastanawiać. Straciłem moc. Potem ktoś mnie zabił. — Spojrzał kątem oka na Erica. — A dzisiaj obudziłem się całkiem zdrów... Bo... — Zamlaskał. — Nie jesteś Lucy, prawda?

— Nie, nie jestem.

— W takim razie kim?

— Nie poznajesz mnie, naprawdę? Ty mój obrońco piękny?

Uniósł głowę. Jego źrenice poszerzyły się, a cała twarz zalała czerwienią ze wściekłości.

— Nie mów tak! — wysyczał.

— Przecież tak cię nazywałam tysiąc lat temu, mój ukochany — dokończyła szeptem.

Stanęła na wyższym stopniu, podchodząc pod samą ścianę, na której rysowało się tajemne przejście. Dotknęła opuszkami cienkich linii. Poczuła nagłe ukłucie. Odsunęła rękę, przyciągając ją aż do piersi. Krew spłynęła po nadgarstku, skapując na samą posadzkę.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz