Rozdział 25

617 58 14
                                    

Z trudem utrzymując stałą pozycję na falującym statku, dziękował wszystkim bogom za to, że jego choroba nie daje się we znaki. Nawet nie próbował wyobrażać sobie siebie samego w takiej sytuacji.

Kiedy dostał się na pokład, zauważył, że deszcz nieustannie trzepocze o drewniane i metalowe części statki, dudniąc głośnym dźwiękiem. Gdzieś w oddali słychać było huczące grzmoty, które objawiały się w postaci złocistego światła, rozświetlającego w ciągu chwili ciemne niebo.

Patrząc na siłujących się załogantów, od razu ruszył im z pomocą. Cały w wodzie dotarł do kolegów i pociągnął za linę, trzymając za maszt, który z trudem utrzymywał się przy porywistym wietrze. Matka natura była okrutna i bezlitosna. Brała wszystko, co tylko znajdowało się na statku, włącznie z ludźmi, którzy z trudem walczyli o własne życia. Twardo trzymając się pokładu, błagali w duchu, aby ten koszmar się zakończył, lecz z upływem czasu tylko bardziej narastało uczucie niepewności, gdy wszystko wydawało się potęgować do nieznanych im rozmiarom.

Natsu patrzył na to zdarzenie z przerażeniem wyrysowanym na twarzy. Nie sądził, że sama natura może być tak potężna. Jeszcze kilka miesięcy temu o wszystko oskarżyłby jakiegoś maga, lecz teraz już wiedział, czego naprawdę ma się obawiać.

— LĄDUJEMY! — rozległ się donośny krzyk kapitana, który zrozumiał, że dalsze próby utrzymania właściwego kursu są daremne.

Pomagając kolejnym towarzyszom, sam walczył o statek, nieustannie narzekając pod nosem.

— Wydałem tyle kasy nie po to, by teraz użerać się z cholerną burzą — syczał, przygotowując się do lądowania.

Znajdowali się coraz niżej, lecz to wcale nie oznaczało, że udało im się uciec przed szalejącymi wiatrami. Znosiło ich na nieznane tereny, przez co mogło ich to kosztować później dużo więcej czasu niż mogli się spodziewać. Lecz ich życia były ważniejsze.

Pioruny trzaskały w oddali, powodując strach u rabusiów nie mniejszy niż na ogromnych wysokościach.

Prosząc, by to był już koniec, trzymali się z całych sił swoich pozycji, licząc, że w końcu uda im się szczęśliwie dotknąć ziemi.

Sam Dragon dziękował sobie, że nie pozwolił Lucy wejść do tego piekła. Nawet nie wyobrażał sobie, co mogłoby się jej stać, gdyby tutaj była.

Potrząsnął głową i powrócił do rzeczy, które były obecnie priorytetowe.

Ręce piekły go od nieustannego trzymania liny, a mięśnie dokładnie dawały znać o swoim istnieniu. Każdy, nawet ten najmniejszy pokazywał, że ma swoją rolę do odegrania, pulsując równomiernie przy nawet najmniejszym jego napięciu. Po czole spadał pot zmieszany z kropelkami wody, która już dawno oblepiła całe ciała marynarzy.

Ląd zdawał się być coraz bliżej nich. Ich twarze, pełne nadziei, patrzyły na skrawek ziemi, która mogłaby być dla nich wybawieniem. Niczym na otwartym morzu, walczyli z potęgą żywiołów, nie chcąc zostać przez nią pokonani.

Niespodziewanie z gęstwiny drzew wyskoczyła dość pokaźnych rozmiarów rezydencja, na którą właśnie pędzili. Nie mogą już w tej chwili powstrzymać statku, pociągnęli jeszcze raz za cumy, próbując lekko zmienić kurs statku. Doświadczeni niebiańscy żeglarze znali bardzo dobrze układ trajektorii lądowania i możliwość manipulacji tak ogromną bestią.

— Cholera! — przeklął Natsu, zdając sobie sprawę, że krew wsiąka w splot, coraz bardziej mu się wyślizgując. Nie był on jednak jedynym. Cała załoga od dawna toczyła bitwę ze swoimi organizmami, wystawiając je na wysiłek poza ich możliwości.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz