Rozdział 31

439 55 6
                                    

Oszalałam... To było dziwne, ale jeszcze wtedy nie znałam odpowiedzi. Dopiero gdy bóg został okaleczony, a historia przybrała właściwy tor, dowiedziałam się, dlaczego i ja, i Natsu traciliśmy siebie... dlaczego powoli stawaliśmy się innymi ludźmi. Dalej, nawet w tych czasach, jest to dla mnie niemal niewytłumaczalne zjawisko, ale gdybym próbowała rozumieć wszystko, co zobaczyłam i doświadczyłam, to nie zdołałabym dotrzeć do takiego zakończenia.

Opowiadając tę opowieść, nie chcę tylko pokazać, jak naprawdę było, ale także ostrzec przyszłe pokolenia, które mogą przeżyć to samo, co ja. By wiedzieli, jakie decyzje podejmować, a jakich unikać.

Ja jedną rzecz źle zrobiłam... Tylko jedną... Niepotrzebnie oddałam swoje oczy.

Lucy, 869

— Czas to zakończyć! — syknęła, rzucając na bok czaszkę i idąc w kierunku końca korytarza.

Już wiedziała, gdzie znajduje się jej cel i co musi zrobić. Była jedyną, która mogła teraz tego dokonać. Do jej świadomości jednak dochodziło to, że jeśli ma rację, to nie będzie w stanie pokonać osoby, która za wszystkim stoi. Tym razem (a może i jak zawsze) będzie musiała powierzyć resztę załodze, a szczególnie Musice, Natsu i Kurtisowi.

Kiedy znalazła się przed dość małymi, srebrnymi drzwiami, zamarła. Wzięła głęboki wdech, po czym wypuściła spokojnie powietrze z płuc, próbując uspokoić serce. Nie było to łatwe, ale tylko w ten sposób mogła dotknąć klamki i za nią pociągnąć.

Rozwarła szeroko wrota, przekroczyła próg i weszła do okrągłego pokoju, w którym znajdowały się same księgi, porozstawiane na półkach wokoło. Na środku placu znajdował się dziwny symbol, którego nigdy wcześniej nie widziała, choć podejrzewała, co on może oznaczać.

Nie wiedziała, że to jest to samo pomieszczenie, które miał zaszczyt odwiedzić jej mąż. Był tak blisko prawdy, a jednak nie udało mu się jej odkryć. Teraz było to zadaniem Lucy.

Pewna siebie podeszła w charakterystyczne miejsce, po czym przykucnęła i zaczęła palcami muskać kamień, dokładnie odwzorowując namalowany znak.

— To już koniec, Melody — szepnęła.

Usłyszała przełączanie się jakiś drążków. Powstała i odsunęła się, rozumiejąc, że mechanizm zaczął działać. Przed jej oczyma kolejne kostki rozsuwały się, tworząc niewielki otwór, z którego wyłaniał się piedestał, z leżącym na szczycie przedmiotem.

Z powrotem podeszła do punktu centralnego pokoju. Zniecierpliwiona dotknęła palcem wskazującym białych, atłasowych rękawic, które długością sięgały do połowy ramienia. Podniosła je i zaczęła dokładnie oglądać, sprawdzając dłonią choćby najmniejszą część delikatnego materiału.

Na jej palcu pojawiła się krew. Zdezorientowana odłożyła rękawice, po czym starła plamę, pod którą znajdowała się niewielka rana.

— Co jest? — zapytała, nie rozumiejąc, gdzie się mogła skaleczyć.

Myślała przez dobre paręnaście sekund i dopiero po tym czasie pojęła, że istnieje logiczne wyjaśnienie tego zjawiska.

Przykucnęła, dokładnie przyglądając się leżącemu przed nią materiałowi. Uśmiechnęła się na myśl, że miała rację.

— A więc jednak ktoś pociągał za sznurki — zażartowała.

Niespodziewanie usłyszała krzyki dobiegające z niższych pięter budynku. Zaniepokojona podniosła się i spojrzała w głąb korytarza. Sądziła, że może uda jej się dojrzeć kogoś, komu mogłaby powiedzieć o rozwiązaniu zagadki. Jednak nikt się nie zjawiał, a ona nie wiedziała, co ma dalej począć.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz