Rozdział 60

267 40 11
                                    

Wzdrygnęła się.

Nie znała praw panujących wśród smoków, a jednak czuła, że Rin Ko musiał być kimś ważnym wśród swoich. Nie rozumiała tylko, co tak wysoko postawiona osoba robi z nią poza pałacem. Liczyła poznać odpowiedzi, lecz przyszły one szybciej niż się spodziewała.

— Kiedy przybyłaś do pałacu, rozpoczęła się wrzawa — zaczął. — Nie znam przyczyny takiej niezgody, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko to, że przez ostatni czas królowie smoków debatowali nad tym, czy mają cię oszczędzić czy zabić. — Zawahał się. — Decyzja jeszcze nie zapadła, ale...

Opuściła tylko głowę.

Rin Ko ponownie pociągnął ja za sobą.

Szli przez niecałą godzinę w milczeniu, przemierzając młody, bardzo cichy las. Lucy przyglądała się z ciekawością okolicy, szczególnie zwracając uwagę na tutejszą florę. Nie umiała odpowiedzieć dlaczego, ale miała wrażenie, że to nie jest miejsce, do którego winna przynależeć. Jej umyśle kryły się inne widoki, krajobrazy, bliskie jej sercu, a nie te, które znajdowały się przed jej oczami.

Pod koniec dnia, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oczom Lucy ukazała się skromna chatka stojąca przy spokojnie płynące rzeczce, tuż obok granicy lasu. Dach miała wyłożony strzechą, a ściany zostały zrobione z solidnego drewna. Przybliżyła się i dłonią dotknęła powierzchni chatki, przeczuwając, że to koniec wędrówki.

Rin Ko uśmiechnął się ciepło, rozłożył ręce i oświadczył:

— To nasz nowy dom.

Lucy popatrzyła na niego pytająco.

Mężczyzna oparł się rękoma o drzwi. Kilkukrotnie postukał palcami o kawał drewna, po czym gwałtownie zwrócił się do Lucy:

— Rozumiem! — Przeczesał palcami złote włosy, które gęsto przylegały mu do mokrego czoła. — Wiem, że jesteś z innego kontynentu i dostałaś się do nas za sprawą Wiedźmy Wymiarów. Nic nie pamiętasz, choć kojarzysz wszystko, a przede wszystkim nasza mowę. Nie wiedziałem, że rozdają teraz takie prezenty u tej przeklętej kobiety — mruknął pod nosem. — Ale wracając — kontynuował — jak już mówiłem, twoje życie było zagrożone. Ja natomiast troszkę naraziłem się ojcu, nawet bardzo — dodał ciszej — nie byłem zbyt dobrym dzieckiem, więc na ten moment mnie wydziedziczył. Wiedźma Wymiarów obiecała przywrócić mnie do rodziny, jeśli pomogę ci. A ja, na Trójkę Wielkich Bogów, nie wiem, co mam zrobić.

Złapał się za głowę. Plecami oparł się o drzwi, po czym wsunął się po nich, siadając przed progiem domu. Zaśmiał się nieznacznie, lecz złudna radość trwała jedynie moment. Zaraz obróciła się w rozpacz.

Z zamkniętych oczu poleciały łzy, spływając po jasnych jak słońce policzkach. Lucy złapał się za pierś, czując nieprzyjemny ucisk w sercu. Nie umiała odezwać się, choć pragnęła w końcu wydusić z siebie choćby jedno słowo.

Podeszła do Rin Ko, położyła dłoń na jego ramieniu i poklepała go delikatnie po plecach. Tylko w ten sposób potrafiła pocieszyć mężczyznę.

— Jesteś całkiem miła — odezwał się w końcu Rin Ko. — Może wiesz, jak mogę ci pomóc?

Lucy zastanowiła się.

Nie znała jednoznacznej odpowiedzi, choć kilka pomysłów błądziło po jej myślach. Większość z nich nie mogła posiadać nawet miana pomysłów, aczkolwiek nadal liczyła, że któryś z nich okaże się trafny.

Wzrokiem krążyła po miejscu, którym teraz miała nazywać domem. Nie pojmowała, dlaczego się tu znalazła. Wielu rzeczy nie pojmowała.... Poszła z obcym mężczyzną, zaufała mu, a teraz jeszcze oddała się mu pod opiekę. Dziwnie się z tym czuła, ale może to było mylne wrażenie?

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz