Rozdział 88

205 26 16
                                    

Nadepnął na własny ogień, odpędzając go od siebie. Syk płomieni rozniósł się echem między korytarzami pałacu, napawając strachem śpiące smoki. Gwieździści strażnicy wyszli zza chmur. Promienie gwiazd przedostały się przez warstwę budynku, docierając do pomieszczenia. Światło padło na twarz Lucy. Tupnęła niezgrabnie nogą, przesuwając się z miejsca na miejsce w oczekiwaniu na odpowiedź króla smoków.

Machnął palcem wskazującym, rozkazując podążyć za nim. Poprawił szatę. Koniec sukna uniósł się pod wpływem gorącego powietrza wydobywającego się spod jego ubioru.

Włoski na rękach Lucy stanęły sztywno. Gęsia skórka spowiła jej ciało wraz z chłodem, który przybył nieoczekiwanie do komnaty.

Stanęła przed tronem, w niewielkiej odległości od samego Ri Hana. Mężczyzna skulił się, snując dłonią po podłodze. Zatrzymał się, naciskając na jeden z kamieni. Rozległ się klekot. Kłęby kurzu rozniosły się po podłożu, a ciężkie, stęchłe powietrze uderzyło w nosy wrażliwych wojowników. Skrzywili się. Zakaszlali — nic im nie pomogło.

Kawałek ściany ozdobiły cienkie linie, tworząc wzór w kształcie drzwi. Fragment przesuwał się i przesuwał, aż całkowicie zamilknął w głębinach ciemności. Ri Han wystrzelił z palca ogień, wchodząc do szczeliny. Lucy uczyniła podobnie.

Spalone pajęczyny opadły swobodnie. Chłodny powiew przemknął tuż obok Lucy. Odwróciła się, kontrolując, czy przejście wciąż pozostaje otwarte. Od kiedy tylko weszła do środka, nic się nie zmieniło.

— Gdzie mnie prowadzisz? — spytała, postukując knykciami o skalną powierzchnię.

— Chciałaś ujrzeć twarz.

Złośliwe cienie przebiegły przez sufit, zatrzymując się tuż za piętami Lucy. Nie spojrzała na nie — przeczuwała, że może chować się w nich Eric.

Ri Han przystanął naprzeciw ślepego przejścia. Stanął bokiem, opierając się o skałę, którą rozgrzał do czerwoności. Roztopiony blok zsunął się aż na same podłoże, zabijając przebiegającego obok szczura.

— Zapraszam — szepnął.

Zapukał. Ostre światło przebiło się przez skały, rażąc oczy Lucy. Zasłoniła się rękoma, lecz nawet to nie uchroniło ją od bólu, który spowił gałki oczne. Odruchowo przetarła je, podrażniając tym samym jeszcze bardziej delikatną skórę. Ri Han złapał ją za ramię, prowadzając ku komnacie, która wcześniej skrywała się w absolutnych ciemnościach. Złote palisady zabłyszczały, odpychając od siebie wszelkie pozostałości brudu. Wyrzeźbione na kolumnach postaci przesunęły się w jedno miejsce, z zaciekawianiem przyglądając się gościom. Król smoków pomachał do nich. Zlęknieni schowali się, udając, że ich tam nie ma. Pokręcił z rozczarowaniem głową.

Lucy uniosła powieki.

Długie, sięgające niemal kilku metrów kosmyki musnęły po jej policzku. Chwyciła jeden z nich, czując pod palcami, jak jedwabiście gładkie są to włosy. Pociągnęła za nie.

Kobieta, do której należały kosmyki, zachwiała się. Miecz wysunął się z jej rąk, upadając rękojeścią o płytę — ostrze wciąż pozostało wbite w jej ciało. Biała suknia zafalowała wraz z ruchem w powietrza, unosząc cienki materiał nad ziemią. Fragment znajdujący się przy mieczu porwał się. Krew odsączyła się z ciała zmarłej, wsiąkając w ubiór.

Lucy wypuściła włosy z rąk, z obrzydzeniem wycierając dłoń o własny strój. Skrzywiła się. Przesunęła za Ri Hana, uderzając plecami o kolumnę. Pisk kolumnowych rzeźb rozbrzmiał w jej uszach. Odsunęła się, przepraszając za przypadkowe naduszenie.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz