Rozdział 20

600 69 10
                                    

Nim minęła sekunda ich ciała zaczęły wykrzywiać się, jakby ktoś ściskał ich ogromnymi dłońmi. Krew wytryskiwała z nich, a gałki oczne wypadały z oczodołów. Nikt nie potrafił krzyczeć czy błagać o litość. Całkowicie zmiażdżeni przez niewidzialną siłę, padli na skarby jako krwawa miazga.

I Lucy, i Musica zasłonili usta z obrzydzenia, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą.

Przenosząc wzrok na człowieka, który zgotował taki los własnym ludziom, ujrzeli młodego, jednak trochę starszego od Musici, człowieka, ubranego w jasnobrązowy płaszcz. Włosy tego samego koloru sięgały mu do połowy twarz, odsłaniając jedynie część oblicza w miejscu, gdzie zaczynał się przedziałek. Z uśmiechem pełnym drwiny i satysfakcji szedł, postukując nowymi mokasynami o twardą powierzchnię groty.

— Ty... — szepnął Musica, rozumiejąc, że to ten sam człowiek, od którego wcześniej uzyskał informacje.

— Rolan. — Ukłonił się nisko. — Romuald Laird Nei — rzekł pełne imię.

— Kim jesteś? — wrzasnął Natsu, który zdołał pokonać rządzę złota. Nie był w stanie spojrzeć Lucy w twarz. Kiedy ta go potrzebowała, on nie był w stanie nic zrobić. Dał się zmanipulować i jedynie pojawienie się nowego przeciwnika ocuciło go, a nie błagania żony.

Kurtis zaśmiał się, po czym podskoczył. Jego ciało znalazło się dokładnie naprzeciw Natsu, który nie mógł zrozumieć, co się dzieje.

Jednak trzeba było działać. Jak zawsze zacisnął pięść i wymierzył dość silny cios w ciało przeciwnika, rozpalając ogień na swej skórze.

— To koniec! — syknął Dragon.

Jednak kiedy przeniósł wzrok na miejsce, w które celował, ujrzał otwartą dłoń przeciwnika, która przetrzymała jego cios. Lecz nie to najbardziej przeraziło chłopaka. Żadnego ognia, nawet żadnego płomyka... Nic nie udało mu się uzyskać. Moc, którą dostał od Igneela, tak po prostu znikła, zostawiając go całkowicie bezbronnego.

— Eha! — zaśmiał się Rolar. — A więc La Pradley miał rację... Ty straciłeś całą moc.

Był taki bezsilny... Taki słaby. Zawsze mógł obronić Lucy, lecz teraz pozostała im jedynie ucieczka.

Nie widział sensu tej całej walki, choć czuł, że przeoczył coś ważnego.

Broń. Przyszli po broń, lecz ich życia były ważniejsze od tego skrawka metalu. Od początku wyprawa nie miała sensu, a teraz zdobył dowody na swoją rację.

Rolar prychnął, po czym kopnął Dragona prosto w brzuch. Ten przeleciał nad górą skarbów, uderzając o przeciwległą ścianę. Odbijając się od niej, poleciał prosto na podłogę. Czuł metaliczny smak krwi we własnych ustach. Dławił się. Nie potrafił się podnieść.

Przegrał.

Uderzył dłonią o ziemię, widząc, jak przeciwnik zbliża się do Lucy. Nie mógł stchórzyć i znowu pozwolić, by to ona ratowała jego. Nie tak zawsze było.

Nie mogę pozwolić, by to się powtórzyło!, pomyślał, powoli unosząc swe ciało.

Centymetr po centymetrze, ale był coraz bliżej celu.

Lucy widziała jego bezsensowne zmagania. Współczuła mu, chcąc podejść i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, jednak nie taka była jej rola. Zmieniła się, a przynajmniej chciała w pełni tego dokonać.

Sam Musica przeczuwał do czego dąży dziewczyna. Rozumiał ją i w żaden sposób nie próbował jej przeszkadzać. To była jej decyzja, którą podjęła z własnej woli.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz