Rozdział 69

170 31 5
                                    

Śmierć dwóch smoczych króli wprowadziła chaos, który zapanował od wschodnich terenów Króla Smoków Lodu, aż po południe Ognia. Jedna z armii utraciła dowódcę, generała, druga musiała zmierzyć się z brakiem władcy, a trzecia radziła sobie zbyt dobrze z negocjacjami. Na czele obozowiska byli Eric i Ren Pa, który uczestniczyli rozmowach przez niemal tydzień, równocześnie nie dopuszczając, by Lucy mogła wziąć w nich udział.

Dziewczyna przez ten cały czas odpoczywała w namiocie Erica, czasem ciesząc się obecnością Rin Ko. Mężczyźni powtarzali jej, że w tej sytuacji najbezpieczniej będzie pozostać w środku i nie wychodzić. Między żołnierzami doszło do sporów i podziałów. Wielu nie uznawało zwycięstwa tak słabej kobiety nad wielkim królem smoków, a jednak nikt nie potrafił znaleźć dowodu na fałszywość jej słów. Większość doszukiwała się zwykłego przypadku w tym, co miało miejsce na polu bitwy. Nie byli świadomi tylko, że to nie był przypadek.

Ale również nie rzecz oczywista.

Przez cały tydzień rozmyślała nad tym samym, co żołnierze. Sama była przeświadczona o tym, że jej umiejętności w żaden sposób nie mogły się równać tym, które posiadał jeden ze smoczych królów. Jednak w tamtym momencie walczyła o życie. I tę walkę docenił również ogień, pomagając jej. Aczkolwiek czy to wystarczyło? Najprawdopodobniej nie.

Próbowała odnaleźć we wspomnieniach z tamtego dnia odpowiedzi, ale widziała jedynie pustkę. Działała wtedy instynktownie, aby przeżyć piekło, w którym się znalazła.

Wzdrygnęła się.

Przysunęła kolana do piersi i w tym samym czasie płachta, stanowiąca wejście do namiotu, rozsunęła się. Do środka wszedł zasapany Rin Ko, siadając przed Lucy.

— Co się stało? — zapytała zdezorientowała.

Wziął głęboki wdech, po czym wyjaśnił:

— Skończyły się obrady, podjęli w końcu decyzję, co mają z tobą zrobić. I najogólniej: nie jest dobrze.

— Mów w końcu, o co chodzi! — krzyknęła, nie umiejąc wytrzymać niepewności.

— Przepraszam, spokojnie, już... — mówił szybko, niemal nie mogąc złapać tchu. — Właśnie zostałaś Królem Smoków Ognia, Wasza Wysokość.

— Żartujesz...

Opadła bezwładnie na warstwy różnych materiałów, wbijając wzrok w szczyt namiotu. Czekała jeszcze w nadziei, że Rin Ko zaśmieje się z dobrze udanego żartu, ale nic takiego się nie stało.

Nagle dostała gorączki.

Przetarła ręką mokre czoło. Przykryła się kocem, czując narastające w jej wnętrzu gorąco. Nie chciała ponownie przechodzić przez chorobę i gorączkę, która trawiła jej zmysły przez ostatnie dni. Dłonią dotknęła poparzenia znajdującego się pod bandażami. Piekło, naprawdę piekło...

— Lucy, przepraszam — powiedział pełen skruchy Rin Ko, przysuwając się bliżej dziewczyny. — Rozumiem, ciężko ci pojąć, ale to wszystko... — Wzruszył ramionami, poszukując odpowiednich słów. — Może to wszystko po prostu było zaplanowane. Teraz oddasz się pod władzę króla wszystkich smoków i on już weźmie od ciebie wszystkie obowiązki.

— Obowiązki!? — wrzasnęła, uderzając pięścią o podłogę. — Ja nie wiem, co tu, do stu piorunów, się dzieje? Ja? Król Smoków Ognia? To jakieś wolne żarty. Ja nawet nie wiem, kim jestem, a co tu mówić o pełnieniu tak ważnego stanowiska. Ja walczyłam, bo nie chciałam umrzeć... — Jej głos załamał się.

Zasłoniła ręką oczy, z których zaczęły płynąć łzy. Było jej tak wstyd, że w momencie, gdy powinna okazywać swoją siłę, pozwalała słabości brać górę.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz