Rozdział 96

144 21 4
                                    


Lu Xi usiadła na łóżku, przykrywając się fragment pościeli. Ri Han nie spóścił z niej wzroku choćby na moment. Otworzyła usta, choć zapytać się, dlaczego wciąż na nią patrzy, lecz zrezygnowała w ostatniej chwili. Znała odpowiedź. Zasłoniła się całkowicie, jakby siedziała przed mężczyzną całkowicie naga i bezbronna. Okrycie jednak nie uchroniło ją przed wstydem, który przypominał jej cały czas, co uczyniła. Gorąco nie odeszło mimo tego, że minęło już kilka godzin. Parzyło ją od środka, a od zewnątrz wypalało chorobę, pozostawiając jedynie łuskę powstałą od poparzeń.

Drzwi trzasnęły. Li Li weszła do środka, niosąc dzban pełen ciepłej wody. Podeszła do królowej, składając na jej policzku troskliwy pocałunek. Chwyciła trzęsące się dłonie, po czym usiadła obok Lu Xi i wtuliła się do jej gorejącego ciała.

— Królowo, może zawołam smoka niebios — zaproponowała Li Li, wylewając wodę do miednicy.

— I ciekawe, co byśmy mu powiedzieli? — wtrącił się Ri Han, spluwając za okno. — Że... — Głos załamał mu się. Wzruszył tylko ramionami, po czym wyszedł z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi.

— Tchórz — syknęła Li Li, grożąc nieznajdującemu się w środku smokowi pięścią. — Obiecał chronić królową, a teraz uciekł. Proszę się położyć, obmyję...

— Wyjdź stąd! — rozległ się ryk z okolic szafy na suknie.

Obie podskoczyły z przerażenia. Z cienia wyłonił się Eric, niosąc na rękach zawinięty w pakunek długi przedmiot. Rzucił go wściekle na łóżko, po czym chwycił Li Li za ramiona i wyrzucił z pokoju. Odwrócił głowę i spojrzał ostrym, zwierzęcym wzrokiem, który sprawił, że Lu Xi przykryła się płaszczem.

— Co tu robisz? — spytała, błądząc wzrokiem po pokoju. Ri Han jeszcze nie wrócił, pozostała sama z królem smoków cienia — w tej chwili nieobliczalnym i wściekłym.

— Jestem cieniem — zaczął zaskakująco spokojnie — więc wiem o wszystkim. Potrzebowałaś dziecka, tak? — Przechylił głowę na bok, posyłając chytry uśmieszek. — Gratuluję, pewnie jesteś w ciąży. — Machnął rękoma. — Jesteś jeszcze głupsza niż sądziłem

— Niż sądziłeś? — powtórzyła z niedowierzaniem w głosie. — O czym ty mówisz? Przecież sam mi powiedziałeś, że Ri Han ma... Że to ty go posłałeś, by był ojcem mojego dziecka...

— Próbowała cię ostrzec! — Wskazał w kierunku drzwi. — Li Li miała rację — przyznał. — Pakt nic nie znaczy Lu Xi, właśnie rozpoczął się atak. Choć mieliśmy świętować twoje cudowne urodziny, ludzie nas zaatakowali. Wiedziałaś o złożach naszych serc? Wiedziałaś o mocy, która została ukryta po poprzedniej wojnie?

Pokręciła nerwowo głową. Nic o tym nie słyszała. Ministrowie zapewnili ją, że ciała zamordowanych smoków zostały zwrócone i nie zachowali ani jednego smoczego serca. Ostrzegła ich o konsekwencjach nawet najmniejszej pomyłki. Smocze serce zapewniało moc temu, kto jest spożył, ale narażała całą ludzkość na zemstę ze strony smoków. Widziała każdy skarbiec z osobna, przemierzyła kontynent, by tego dokonać.

Przyciągnęła kolana do piersi.

— Pomyliłam się?

— Pamiętasz, że kiedy podpisaliśmy pakt, zapewniłaś mnie, że nikomu nie będziesz ufać.

— I nie ufałam — stanęła w swojej obronie. — Sprawdziłam, co mogłam. Zrobiłam, co mogłam. A ty? Przecież masz wgląd w każdy cień. Dlaczego nie odkryłeś tego złoża?

— Bo to przestały być smocze serca... — Opadł na łóżko. — Ktoś, chyba jeszcze w trakcie wojny, zamienił serca moich braci w krwawe kamienie. Zmielił je, zabarwił, wysuszył i nadał odpowiedni wygląd. Przepraszam. — Poklepał Lu Xi po plecach. — Trochę przesadziłem z oskarżeniami.

— Dlaczego teraz nie idziesz chronić swojego ludu?

Ruszyła się, aby wyjrzeć za okno. Eric odgadnął jej zamiary. Przyciągną Lu Xi z powrotem na łóżko, nie pozwalając stamtąd odejść.

— Bo smoki mają swoją dumę — oświadczył z rozgoryczeniem w głosie. — Bo smoki chcą walczyć do ostatniej krwi. Bo chcą chronić króla. A ja nie mam prawa zniszczyć całej ludzkości, choć uwierz mi, że w tej chwili chcę was rozszarpać.

Wzdrygnęła się.

— To zrób to — pozwoliła mu. — Zrób i miejmy to za sobą. Ja...

— Oj, zamknij się! — ryknął. Cień zadygotał, chowając się za swoim panem ze strachu. — Jesteście robakami na naszej drodze, ale wyjątkowo trudno was wytępić. Próbowałem tak zrobić w dniu twoich narodzin, lecz poniosłem porażkę. Wiesz, że niektóre smoki stanęły po stronie ludzi?

— Co? — Łypnęła oczami. — To kłamstwo — wyjęczała.

— Pokazywaliśmy się wam w ludzkiej formie, bo uznaliśmy, że nie jesteście godni, by ujrzeć nasze prawdziwe, smocze oblicze. Jednak niektórym się spodobało... — urwał w połowie.

Chwycił za materiał, rozwijając tajemniczy pakunek. Promienie słoneczne odbiły się gorejącego ostrza, które zaraz pokrył czysty, niemal nieskazitelny lód. Musnęła palcem jego powierzchni. Pojedyncze impulsy przeszły przez całe jej ciało, jakby dotknęła łusek smoka piorunów. Powietrze zatańczyło wokół rączki, sprawiając, że z lekkością uniosła broń na wysokość piersi. Zamachnęła się, przecinając w pół dzielącą dwa pokoje ścianę.

— Przepiękny, dziękuję — odparła.

— W takim razie możesz pójść i się nim zabić.

Źle usłyszała? Pierwsza myśl przyszła ze spokojem, lecz kolejna uderzyła w nią, jakby sam smok żelaza przydusił ją swym wielkim cielskiem do ziemi. Wspomnienie o pierwszym razie z Ri Hanem odeszło w niepamięć, zanikło, zastępując się słowami Erica.

— Słucham? — wydukała z siebie.

— Oj, moja cudowna Lu Xi — ujął jej twarz — jesteś taka naiwna, kochana. Dziecko przeżyje, przecież musisz się kiedyś narodzić jeszcze raz. W tym życiu już cię nic nie czeka. Smoki potrzebują zemsty i ludzie potrzebują zemsty. Niech dzisiaj się zdziesiątkują, a potem niech nastanie wymarzony pokój.

— Przecież byłeś przed chwilą zły.

— Oczekiwałem, że zabiorę cię skąd, trochę przeczekamy, urodzisz na spokojnie, ale zaskoczyłaś mnie. Nie sądziłem, że w dniu swoich urodzin od razu zapragniesz dziecka.

— Ja umieram, głupcze!

— Wiem, dlatego nie możesz żyć w tych czasach. I tak dokonałem aktu łaski. Ludzie zaraz przybędą. Wyrżnęliby cię jak świnię. Dlatego uciekaj, oddaj jajeczko wróżkom i zabij się.

Uznała, że to kłamstwo. Nie wierzyła w to, co pada z ust Erica. Nigdy się do niej tak nie zwracał. Nigdy nie wspominał o ofierze, jaką musi ponieść. Nie pojmowała, dlaczego sprawy przybrały taki obrót. Dlaczego Ciemność stała się tak niebezpieczna i nieprzewidywalna. Nawet łzy zbuntowały się, nie spływając.

Za oknem rozległy się krzyki i wtedy, może po raz pierwszy w całym swoim życiu, pomyślała, że Eric od początku nią manipulował.

— Jesteś potworem.

Uciekła w stronę smoczego gaju.

No cóż... Jeszcze jeden rozdział i KONIEC WSPOMNIEŃ! I kochani! POJAWIŁ SIĘ nowy rozdział, a w zasadzie NAWET PIERWSZY Echo z zaświatów ;) Zapraszam! @Rolaka1995 

https://www.wattpad.com/story/87294627-agonia-olimpu-echo-z-zaświatów-granica-olimpu

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz