Rozdział 39

405 47 5
                                    

Mężczyzna rozłożył mapę na środku biurka, i dokładnie badając jej poszczególne fragmenty, starał się dokładnie obliczyć pozycję, w jakiej aktualnie się znajdują. Choć minęło kilka, dobrych tygodni zdawało się, że nawet nie zbliżają się do celu. Bezkresny ocean ciągnął się przez niezmierzone mile, nie zwiastując choćby cienia lądu, na którym mogliby wylądować. Załoga, jak i on sam, cierpieli z powodu zbyt długiego pobytu na niebie, lecz nie pozostawało im nic innego, jak tylko dobrzeć szybko na Trzeci Kontynent.

Każdego dnia Lucy zapewniała ich, że podróż nie będzie trwała długo, lecz z trudem każdemu przychodziła wiara w te słowa. Musica wiedział o nadzwyczajnych umiejętnościach jej oczu, a także o potajemnych treningach z Tamakim, ale wątpił, że tak mocno wykształciła swoje umiejętności, by teraz dawać im złudną nadzieję.

— Chyba nie mam wyboru — rzekł mężczyzna, przeciągając się.

Zwinął mapą w rulon, po czym włożył go do stojaka wraz z resztą. Poprawił surdut i wstał, kierując się w stronę pokładu. Pragnął zbadać sytuację, a także nastrój załogi, który z dnia na dzień się pogarszał. Wiedział, że jeśli nie dotrą na stały ląd w przeciągu kilkunastu dni, mogą się pojawić komplikacje, które tylko utrudnią dalszą podróż.

Wychodząc z kajuty, zamknął za sobą drzwi i wyszedł na długi korytarz, na którym znajdowały się wejścia do reszty kwater załogantów. Spojrzał na metalowe drzwi, zastanawiając się, gdzie podziewają się Tamaki i Lucy. Słyszał ostatnio ich rozmowy dobiegające z pokoju pięknisia, ale nigdy nie zdołał usłyszeć pełnej wymiany zdań, a nie ukrywał, iż intrygowała go ona.

Jednak nie chciał robić niczego podejrzanego. Ruszył pewnym krokiem przed siebie, wychodząc zaraz z przyciemnionego miejsca, by dotrzeć na pokład. Letnie słońce grzało niemiłosiernie, rażąc w oczy i nie dając na spokojnie spoglądać przed siebie.

— Czy coś się stało kapitanie? — zapytał Hughes, siedzący dokładnie bok wejścia do części sypialnej.

— Nic — odparł jedynie Musica.

Nie miał dzisiaj humoru na zwierzanie się. Po prostu chciał już dotrzeć na przeklęty kontynent i znaleźć broń, a nie żyć w niepewności, zastanawiając się, co tak naprawdę mogą tam zastać.

Zaniepokojony ruszył pod sam dziób statku, opierając się łokciami o barierkę. Westchnął, po czym wychylił się, spoglądając ku dołowi. Uśmiechnął się gorzko i potrząsnął głową, wracając do wcześniej pozycji.

— Wysoko — skomentował jedynie.

— Ale już się zbliżamy.

Musica wrzasnął donośnie, odskakując daleko od tyłu. Nagły odzew Lucy, która dość umiejętnie pojawiła się obok niego bez wydania jakiegokolwiek dźwięku, wystarczył go na tyle, by stać się obiektem drwin załogi.

— Musisz to robić? — zapytał dziewczynę.

— Ale jesteśmy na miejscu — powiedziała spokojnie, wskazując palcem przed siebie.

Nie wierząc w jej słowa, natychmiast podbiegł na czub statku. Wyglądając we wszystkie strony szukał choć skrawka lądu, lecz na pierwszy rzut dostał jedynie ogromny zawód. Dopiero po jakimś czasie, ze znajdującej się w oddali morskiej mgły, zaczęły się wyłaniać pojedyncze sprawki lądu.

Przerażony Musica spojrzał na Lucy, jednocześnie podziwiając i bojąc się jej mocy. Jednak nie był to czas na kłótnie z własnym umysłem. Najważniejsze było teraz znalezienie sposobu, by nie zginąć przy pierwszej okazji i szczęśliwie znaleźć Świętą Broń.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz