Rozdział 83

171 28 7
                                    

Pierwsze promienie słoneczne wyłoniły się zza wzniesień, docierając do leśnej polany, na której leżała Lucy. Strażnicy ognia przybrali postać małego jelonka, powoli snując się wokół dziewczyny i czekając, aż ta zbudzi się ze snu. Zniecierpliwieni krótkim oczekiwaniem, wstali i delikatnie zaczęli smyrać dziewczynę po twarzy — nie zareagowała. Dym buchnął z nozdrzy żywiołaka. Wydobył poroże ze swej ognistej głowy, przygotował do ataku i popędził ku Lucy. Obudziła się. Podskoczyła, lądując na samym grzbiecie zwierzęcia. Ogniste rogi wbiły się w ziemię, całkowicie zamieniając ją w popiół.

— Nie tym razem — powiedziała, śmiejąc się. — Dzień dobry.

Pocałowała przyjaciela w żarzącą się skórę. Wtuliła się w zwierzę, rozkoszując przyjemnym ciepełkiem, które spowiło całe jej ciało. Kochała takie poranki. Na niebie nie znajdowała się nawet jedna chmurka, a sam Starożytny nie jojczał od samego wschodu słońca. Przeciągnęła się. Ziewnęła szeroko i rozejrzała.

Wokół niej nie było nikogo.

Z jednej strony cieszyła się, z drugiej wydawało się, że w krainie panuje zbyt podejrzana cisza. Zeszła z grzbietu zwierzęcia i krzyknęła:

— Starożytny!

Odpowiedziało jej milczenie. Spróbowała jeszcze raz:

— Starożytny!

Nadal cisza. Zaniepokoiło ją to.

Ogień przemienił się w maleńką myszkę, po czym usiadł na ramieniu Lucy. Pogłaskała go po ognistym futerku. Była wdzięczna za obecność przyjaciela. Coś nie podobało jej się w całej scenerii. Dzień zaczął się za pięknie, wokół panowała absolutna cisza; żaden szmer, śpiew ptaków czy plusk wody nie dotarł do Lucy.

Jedna z płyt skalnych pękła. Ogromy blok skalny zsunął się po stromym wzniesieniu, by rozbić się na samym dnie doliny. Kłęb kurzu uniósł się nad ziemią, atakując Lucy, która z trudem zdążyła uniknąć zderzenia z niszczycielską siłą. Czarny pył pokrył wszystkie drzewa. Liście zszarzały. Opadły na jałową ziemię, która już nic rodziła.

— Starożytny! — wrzasnęła po raz trzeci.

Ruszyła biegiem do legowiska smoka, mając nadzieję, że jeszcze tam uda jej się go spotkać. Minęła osunięty blok skalny, uderzając się łokciem o jego krawędź. Skórę zdarła sobie aż do krwi. Ogień zmienił się w węża. Owinął się wokół ramienia Lucy. Liznął jej ranę, wypalając z powierzchownych obrażeń.

— Dziękuję — powiedziała.

Usłyszała jęk.

Serce zakołatało jej ze strachu. Nie potrafiła już powstrzymać się od najgorszych myśli, od najgorszych scenariuszy. Obawiała się wszystkiego. Wyjrzała zza groty. Jej oczom ukazał się leżący w pozycji płodowej smok; w niczym nie podobny do Starożytnego, którego znała. Łuski zmarszczyły się wraz ze suchą skórą, która wyglądała tak, jakby wżerała się w kość zwierzęcia. Skrzydła całkowicie odpadły, trzymając się jedynie na cienkich jak nici włoskach.

Podeszła.

Zęby smoka skruszyły się, zmieniając w czysty pył.

— Co... Co się stało? — Nie znajdowała innych słów. — Wczoraj jeszcze...

— Och, głupie stworzonko, starość. — Z trudem zaśmiał się. — Zobaczymy, co ty powiesz za kilka tysięcy lat.

Lucy wyciągnęła drżącą dłoń, ostrożnie muskając niszczejącą się skórę. Łzy napłynęły jej do oczu.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz