Rozdział 95

183 23 10
                                    

Otworzyła oczy, po czym przeciągnęła się na twardym łóżku, poprawiając zaraz białą koszulę, która zsunęła się z jej wychudzonych ramion. Jasne włosy wysunęły się z koków, zasłaniając sine zasinienia na skórze. Lu Xi pogładziła zaatakowane przez chorobę miejsce. Przybierało na sile, tak samo jak u jej matki. Machnęła na to ręką, okrywając się dokładnie koszulą. Lekarze nie zdążą uporać się z wynalezieniem odpowiedniego leku. Nie dali rady w przypadku jej matki, to i teraz sytuacja się powtórzy.

Li Li weszła do pokoju, kłaniając się na samym początku. Położyła na łóżku mały pakunek, a na jej policzkach zaraz pojawiły się rumieńce. Lu Xi rozwinęła woreczek, wyjmując ze środka figurkę przedstawiającą smoka światła. Obejrzała ją ze wszystkich stron. Nie wyglądała na drogą, wykonano ją raczej z żelaza, niedokładnie pokrywając złota farbą.

— To prezent, królowo — powiedziała Li Li, masując nerwowo dłonie. — Zrobiłam to. Wszystkiego najlepszego. Oczywiście z okazji szesnastych urodzin.

Lu Xi zmrużyła oczy z zaskoczenia. Popatrzyła jeszcze raz na figurkę, zauważając nierówną prawą łapę i trochę wykrzywiony łeb smoka. Jednak robota została wykonana całkiem sprawnie. Nigdy nie podejrzewała Li Li o takie zdolności.

— Musisz poprawić kilka rzeczy. — Zakaszlała. — Dziękuję. Nie jest idealne, ale doceniam twoje starania. Przepięknie udało ci się odzwierciedlić skrzydła smoków. Solidne i potężne. Ale łapy i sama głowa wymagają dalszej nauki. Za rok zrób dla mnie lepszy.

— Tak jest, królowo!

Postawiła figurkę na szafce stojącej tuż pryz łóżku.

— Na razie tu ją postawię. Li Li?

— Tak, królowo. — Podeszła bliżej. — Rozumiem, że chcesz poznać plan dnia.

— Zgadza się.

— Dopiero kiedy słońce osiągnie najwyższy punkt na niebie, ludzie zaczną świętować twe urodziny.

— Do tego czasu mam wolne?

— Zgadza się.

— Ri Han — zwróciła się do mężczyzny leżącego na drugim łóżku, tuż przy samym oknie.

— Słucham.

Przewrócił się na bok, nie zasłaniając narzutą ciała aż do samego pasa. Li Li pisnęła, zasłaniając oczy. Lu Xi parsknęła śmiechem, zastanawiając się, ile razy będzie świadkiem tego typu sytuacji.

— Przejdziemy się do smoczego gaju? — zaproponowała, choć nie spodziewała się usłyszeć odnowy.

Ri Han wstał, nakładając na siebie bordowy płaszcz. Wziął z szafy złotą suknię Lu Xi i podał jej. Odwrócił się w kierunku okna. Li Li pomogła królowej ubrać się. Tym razem strój nie wymagał większego wysiłku. Rękawy sięgały jedynie do kolan, wydając się jednocześnie lżejsze i wygodniejsze. Li Li nie ścisnęła pasa tak mocno jak zawsze. Za to włożyła za niego sztylet, zawijając warstwą grubego materiału.

— Na zaś — wyjaśniła.

— Zawsze to dla mnie robisz — odparła Lu Xi, doceniając troskę służącej.

— Może spakujesz też coś do jedzenia? — zaproponował Ri Han, przegryzając białe jabłko.

— Nie — rzekła Lu Xi. — Nie potrzebny dodatkowy balast. Musimy porozmawiać, Ri Hanie.

— Oczywiście, jak zawsze. — Prychnął pod nosem. — W takim razie przygotuję przejście. Spalę pajęczyny i... — Wszedł do drugiego pomieszczenia.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz