Rozdział 79

171 27 6
                                    

Chłodne powietrzne przemknęło obok łóżka Lucy, niepokojąc ją swoich cichym, lecz przerażającym szeptem. Każdy odgłos przyprawiał ją o dreszcze. Słowa Króla Smoków nieustannie rozbrzmiewały w jej uszach, niczym przekleństwo rzucone przez Wiedźmę Wymiarów. Pociła się. Ciągnęła kołdrę ku sobie. Gorączka trawiła jej ciało, choć już dawno została wyleczona z ran.

Odruchowo sięgnęła po miecz — nie znalazła go. Otuliła się mocniej kocem, potrzebując tak bardzo czyjegoś dotyku i ciepła. Nikogo więcej w domu nie było. Eric próbował za wszelką cenę ją uratować, a Rin Ko chronić przed wysłannikami króla. Oboje ryzykowali własne życia dla niej — nic nie wartej, słabej dziewczynce, której wydawało się, że może zostać kimś więcej. Przeliczyła się i to kosztowało ją więcej niż mogłaby sobie wyobrazić.

Usłyszała ćwierkanie ptaka za oknem.

Poprawiła się na poduszce i spojrzała na siedzącego przed nią ptaszka o niebieskich jak morze piórkach. Jego ogon — dwukrotnie dłuższy niż samo ciało — poruszył się w równym rytmie, uderzając delikatnie w ścianę budynku i grając kojącą melodię.

— Zapraszam — szepnęła.

Ptak zamachał błękitnymi skrzydłami. Kropelki wody uderzyły w policzek dziewczyny. Zamrugała. Zdziwiona starła ze skóry ciecz. Stworzenie podleciało do niej, siadając na kołdrze, która w ciągu chwili cała przesiąkła czymś mokrym. Lucy złapała ptaka w dłonie, lecz ten zamienił się w wodę, uciekając przed niej uściskiem.

— Kim jesteś? — spytała.

Ptak przechylił głowę zaskoczony.

Drzwi do pokoju otworzyły się. W progu stanął w nich Rin Ko trzymający koszyk z zakupami. Zwierzę natychmiast przestraszyło się i uciekło przez okno, zanim Lucy zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Wyskoczyła z przemoczonego łóżka, podbiegając do parapetu.

— Co się stało? — Rin Ko z niedowierzaniem przyjrzał się łóżku.

— Chyba wodny ptak mnie odwiedził... — odpowiedziała niepewnie.

Wargi mężczyzny zadrżały. Nie chciał wiedzieć nic więcej. Strażnicy Natury nigdy nie interesowali się ludźmi. Obecność jednego z ich przedstawicieli nie wróżyła niczego dobrego. Aczkolwiek ostatnio i tak nic nie szło po ich myśli...

Rozpakował zakupy, rozkładając je na kolejnych półkach. Dzięki Ericowi nie musiał się martwić, że zabraknie im jedzenia. Obiecał dać Lucy wszystko, czego tylko potrzebowała, nie oczekując niczego w zamian — to właśnie najbardziej martwiło Rin Ko. Nikt niczego nie robił bezinteresownie.

— Czy mogę się nie poddawać? — Lucy założyła kosmyk włosów za ucho. Wiatr uniósł jej krótkie, a sylfy powietrza rozczesały zlepione końcówki.

Jabłko wypadło z rąk Rin Ko. Nie spodziewał się usłyszeć tego pytania tak wcześnie. Jednak w oczach Lucy bił prawdziwy żar. Była gotowa, by przeciwstawić się swoim lękom i znowu wrócić do życia.

Uśmiechnął się.

Podszedł do niej, złapał za nadgarstek i przyciągnął go siebie. Przytulili się. Lucy objęła Rin Ko w pasie, kładąc prawy policzek na jego piersi.

— Jakoś tak zawsze, gdy coś zmierza ku dobremu, ktoś musi wszystko zniszczyć — stwierdziła.

— Zgadzam się. — Kiwnął głową. — Chyba jesteś przeklęta, kochana siostrzyczko.

— Możliwe, bardzo możliwe, ale... — Zawahała się. — Już nic. — Zamknęła powieki. — Czuję, że muszę. Nie. — Pokręciła głową, zaciskając pięść. — Że mogę być silniejsza, a nawet tak samo silna jak smoczy królowie.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz