Rozdział 59

271 37 9
                                    


Lucy spojrzała z zaciekawieniem zza okno, przyglądając się stojącemu tłumowi przed Smoczym Pałacem, gdzie miało się odbyć nagrodzenie jednego z generałów za zwycięską walkę pod granicami kraju. Nigdy nie widziała tych ludzi i tego miejsca, a jednak ciągle odnosiła wrażenie, że są one tak bliskie jej sercu.

Skuliła się, po czym powróciła do łóżka, muskając opuszkami palców zabandażowane nogi. Pytała, skąd wzięły się u niej te rany, jak znalazła się na Czwartym Kontynencie i kim tam naprawdę była? Gdzieś w zakątkach umysłu kryły się odpowiedzi, ale każde próby ich odnajdywania kończyły się jedynie rozczarowaniem.

Nagle rozległo się pukanie.

Gwałtownie powstała i podbiegła aż pod sam kąt pokoju, próbując schować się przed nieznanym gościem. W duchu błagała, by nikt więcej do niej nie przychodził. Jednak z każdym dniem do tego pokoju przybywało coraz więcej osób. Królewski medyk badał ciało Lucy każdego dnia, służąca zbierała ubrania i dawała jej świeże, a Ri Han odwiedzał ją, kiedy tylko znalazł wolną chwilę. Przy każdym z tych spotkań milczała.

Nie umiała wykrzesać z siebie choćby jednego słowa, jakby w obawie, że one zdradzą ją i zaprowadzą do kata.

— Witam, pani — rzekła młoda służąca o włosach koloru kłosów zbóż, niosąc na rękach nowe ubrania. — Czy zechciałaby pani podejść? — spytała grzecznie.

Lucy nie miała zamiaru wstawać. Mimo to mimowolnie podniosła się i podeszła do kobiety, stając naprzeciw niej. Już w pierwszej chwili dostrzegła znaczną równicę we wzroście między nimi. Służąca sięgała Lucy na wysokość piersi, a jej ciało było znacznie drobniejsze niż kobiet z Fiore. Jednak pomimo wątłej budowy kobiecie nie przeszkadzało przesuwanie ciężkiej skrzyni, w której trzymali wszystkie przedmioty należące do Lucy.

— Przepraszam, pani. — Ukłoniła się, po czym zsunęła z ramion Lucy jedwabną suknię zabarwioną na kolor morza.

Lucy zadrżała.

Na jej ciele znalazła się jedynie cienka, biała tunika oplatająca ją w talii. Chwyciła się dłońmi za ramiona, lecz po chwili rozłożyła ręce, by móc zmienić ubiór. Obie kobiety milczały, aż w końcu pożegnały się i Lucy powróciła do beznamiętnego patrzenia w okno.

Śpiew smoczego chóru roznosił się po stolicy, kusząc podróżnych, by zatrzymali się na moment i weszli do świata zabawy. W myślach Lucy pojawiały się pomysły, by siąść na otworze okiennym i rzucić się w przepaść; dołączyć do świętujących ludzi i smoków. Jednak skazanie na samotność przyćmiewało jej największe marzenia.

Bezustannie powracała na łóżko, potem podchodziła pod okno i jeszcze raz, i jeszcze raz powtarzała czynność. Aż zrozumiała, że niemożliwym jest, aby znalazła się poza murami pałacu.

— Boisz się?

Lucy podskoczyła z przerażenia.

Nie słyszała, by ktokolwiek pukał do drzwi czy przez nie wchodził. Słońce prawie chyliło się ku zachodowi, więc nie spodziewała się nikogo więcej o tej porze. A jednak przed nią stanął młody mężczyzna o jasnych jak słońce włosach i niezwykle bladej skórze. Pełne uzbrojenie skrzypiało przy każdym jego ruchu, kiedy przemierzał komnatę Lucy, przyglądając się... niczemu.

— Milczysz? — spytał.

Kiwnęła nieznacznie głową.

Posłał dziewczynie cierpki uśmiech i odwrócił się. Wyjrzał na moment za drzwi, rozglądając się we wszystkie strony, aż powrócił do pomieszczenia i złapał Lucy za ramiona. Kobieta wzdrygnęła się, lecz nie odsunęła. Spojrzała tajemniczemu mężczyźnie prosto w oczy, a przynajmniej na powieki, które były silnie zaciśnięte. Nie otwierał ich, ciągle trzymał zamknięte, a mimo to widział i czuł.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz