Rozdział 57

263 41 11
                                    

Rozłożyła ręce na boki i skierowała otwarte dłonie w przeciwne kierunki. Wzięła głęboki wdech, skupiając całą magię w dwóch punktach, z których zaczęły wystrzeliwać płomienie. Wahała się, ale inne wyjście nie istniało. Ogień wystrzelił z jej dłoni, łącząc się z szalejącym wiatrem Natsu w jedno. Padały iskry, jedna za drugą, a płomyki delikatnie łączyły się w jedność z mocą Natsu. Precyzyjnie i bez gwałtownych ruchów kontrolowała przepływ ognia we własnym ciele, oddychając miarowo. Każda pomyłka mogła doprowadzić do poparzenia towarzyszy, każdy błąd dałby przeciwnikowi szansę na kontratak, a to była ostatnia rzecz, do której chciała dopuścić.

Członkowie załogi zatrzymali się w bezruchu, obserwując piękne ogniki, które tańczyły wraz wiatrem Natsu. Pojedyncze języki ognia wyłaniały się spoza tornada i opadały przed ich stopami. Mimo bliskości tego ciepła, nie czuli na sobie choćby najmniejszych poparzeń. Lucy zaskakiwała ich coraz bardziej. Lecz obawy również narastały w ich w sercach przez niewiedzę, której doznali. Pierwszy raz ujrzeli potęgę Lucy, która wyłoniła się bezpośrednio z jej ciała. Nie z broni, nie z pożyczonej mocy, a pierwotnej umiejętności, z którą się narodziła.

Lucy musiała zakończyć przedstawienie, które sama rozpoczęła. Zamknęła przepływ magii i ruszyła przed siebie, nie obawiając się, że moc Natsu ją zaatakuje. Ten jeden raz wierzyła — nie w przyjaciela, Musicę, Kurtisa czy kogokolwiek innego — tylko w samą siebie.

— Katumi, idę do ciebie — ostrzegła przeciwnika. — I tym razem chcę się w końcu dogadać.

Użyj mnie, szepnął w jej myślach tajemniczy głos. Jednak Lucy jedynie wcisnęła naszyjnik głęboko w kieszeń i ruszyła na szalejący wicher, który w ostatniej chwili przed zetknięciem, rozsunął się. Wściekła i zarazem zdeterminowana zatrzymała się dopiero przy samym Katumi'm i oświadczyła:

— Jestem tu, by dobić targu.

Przeciwnik pochylił się nad nią i szepnął:

— To nie targ, kochana.

— Wiem to aż za dobrze.

Ścisnęła dłoń w pięść i zadała porządny cios w żołądek, równocześnie zaciskając wolną rękę na rękojeści miecza. Katumi zgiął się, starając nie pokazać po sobie, jak wielki ból sprawiła mu nastolatka. Podniósł się, lecz zaraz kolejne uderzenie padło, tym razem w twarz. Bez cienia wątpliwości czy skruchy atakowała już od dawna martwego przeciwnika, wiedząc, że tylko w ten sposób zakończy walkę. On nie żyje, on nie żyje, powtarzała bez wytchnienia, pamiętając o mocy tajemniczego La Pradleya. Śmierć była częścią życie, elementem, bez którego równowaga zostałaby zachwiana. Wskrzeszanie ludzi należało do praktyk zakazanych przez magów, a jednak znalazł się ktoś, kto złamał odwieczne prawo.

— Lucy, przestań! — krzyknął Natsu, biegnąc w jej stronę.

„Uciekaj, głupcze" — chciała powiedzieć, lecz głos ugrzązł jej w gardle. Ten jeden raz chciała wygrać sama, bez najmniejszej ingerencji osób trzecich. Jednak zbliżające się kroki sprawiały, że traciła nadzieję na własne zwycięstwo.

Kurtis rzucił się z mieczami na brata, odpychając go na znaczną odległość, by w tym czasie Natsu mógł pochwycić Lucy i zabrać ją na bezpieczną odległość. Wściekła dziewczyna wyrywała się, krzyczała, by ją zostawili, lecz na nic nie zdały się jej błagania.

Proszę, proszę, kolejny, złowrogi szept rozległ się w jej umyśle. Prawie koniec, błogi koniec. Zabij. Zniszcz. Uwolnij. Nie rozumiała tak wielu rzeczy, ale wiedziała, co ma czynić dalej.

[z] Smocze KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz