- Clinton, co ty tu robisz?
Miałam wrażenie, że cała krew odpłynęła mi z twarzy.
- To prawda, że jesteś w ciąży? - zapytał, stojąc parę metrów ode mnie.
Tash stała obok niego, obserwując naszą rozmowę, czekając na jakiś znak, że czuję się niekomfortowo i że powinna go wyprowadzić. Jednak teraz tylko stała, przypatrując mu się bacznie.
- Tak - skinęłam głową - I jest twoje - westchnęłam, odkrywając z siebie koc.
- Który to tydzień? - zapytał, podchodząc do mnie, przysiadając na drugim końcu łóżka.
- Wchodzę w siódmy - odparłam cicho, czując się wycofana i nic nie warta. Czułam się jak ostatnia szmata.
- O Jezu, widać coś? - zapytał, patrząc na mnie. Jego oczy szkliły się. Był równie przerażony co ja.
- Mało, ale coś widać - wstałam, stając bokiem, unosząc koszulkę do góry, żeby pokazać mu małe wybrzuszenie na moim niegdyś płaskim ciele.
Jego oczy błądziły po moim ciele, a on sam podniósł się, dotykając go.
- Jesteś całkowicie pewna...? Tak mi przykro - odparł, obejmując mnie, przyciskając do siebie mocno, tuląc mnie.
- Ja... Clinton... - podniosłam głowę, patrząc mu w oczy - Chciałam zrobić aborcję, albo oddać je do adopcji, bo ja nie dam sobie rady.
- Powinnaś je urodzić, Angeline - powiedział spokojnym tonem. Widziałam jak starał się za wszelką cenę zachować zimną krew, żeby mnie nie przestraszyć.
- Nie wiesz, o czym mówisz Clinton. Moja kariera... - załamałam się, ściskając jego koszulkę.
- Pomogę ci - westchnął - Nigdy nie chciałem być ojcem, ale musimy razem stawić temu czoła. Będę przy tobie, przy dziecku...
- Ciebie nigdy nie ma - wyszlochałam, odpychając go od siebie.
- Będę się starał - zapewnił chłodno, chwytając moją dłoń.
Usiadłam na kanapie, próbując się uspokoić. Zajęło mi to trochę czasu, ale spojrzałam na niego, ocierając łzy.
- W poniedziałek mam Usg - pociągnęłam nosem - Powinieneś przyjść.
- Będę - skinął głową, klękając przede mną, żeby objąć mnie tuż przed tym, jak pożegnał się z Tash, wychodząc z mojego domu.
Trzęsłam się, czując jak ramiona przyjaciółki owijają się wokół mnie.
- Będzie dobrze, Angel - wyszeptała, głaszcząc moje włosy - Dobrze to przyjął.
***
W poniedziałek pojechałam do lekarza, dzień wcześniej wysyłając Clintonowi adres i godzinę. Chłopak miał się pojawić jakieś pół godziny temu, jednak do tej pory go nie było.
Musiałam sama wejść do gabinetu i samej stawić temu czoła. Napisałam do Tash, że go nie ma, na co ta zagroziła, że jak go zobaczy to własnoręcznie skopie mu tyłek. Odrobinę mnie to rozśmieszyło.
Poczułam jak lekarka wylewa mi żel na skórę, przytykając urządzenie do mojego brzucha, odrobinę przyciskając. Na monitorze słychać było jakieś odgłosy i widać było coś małego.
- To jest ono - powiedziała do mnie z uśmiechem - Tata się spóźnia?
- Nie wiem, czy przyjdzie - wyznałam szczerze, odchylając głowę na oparcie, odwracając na chwilę głowę od monitora.
- Rozumiem. Mam wiele pacjentek, których mężowie są zabiegani - powiedziała starsza pani, na co ja miałam ochotę gorzko się roześmiać. Clinton nie był żadnym biznesmenem, a przede wszystkim nie byliśmy małżeństwem. To była niefortunna wpadka, której skutki były długoterminowe.
- Tak... - westchnęłam tylko.
Po zrobieniu zdjęć płodu, dostałam je w kopercie, podczas gdy kobieta oczyściła moje podbrzusze z żelu.
- Ale jest pani drobna i chuda. Jak mała dziewczynka - powiedziała z uśmiechem lekarka.
- Ja... - nie wiedziałam co jej powiedzieć. Obciągnęłam luźną koszulkę w dół, wstając z siedziska.
- Powinna pani więcej jeść i brać witaminy, żeby dziecko zdrowo się rozwijało - poradziła mi - Recepty dla pani już są na recepcji, proszę je odebrać.
- Dobrze, dziękuję - skinęłam głową, biorąc swoją torebkę, wychodząc z gabinetu.
Czułam jak rozczarowanie przejmowało nade mną kontrolę. Clinton mnie okłamał, mówiąc że będzie przy mnie. Czułam się okłamana, oszukana.
Wyszłam na dwór, odebrawszy wcześniej receptę, kierując się do auta.
- Angeline! - usłyszałam krzyk Clintona od wejścia do kliniki.
Nie zwracałam jego uwagi, idąc parkingiem. Postanowiłam go olać tak samo, jak on mnie. Nie chciałam z nim rozmawiać, byłam zdenerwowana, a przede wszystkim rozczarowana jego zachowaniem.
- Angeline, czekaj! - chłopak podbiegł do mnie, zatrzymując mnie, stając przede mną i łapiąc mnie za ramiona.
- Spóźniłeś się - westchnęłam zrezygnowana, nie chcąc nawet na niego patrzeć.
- Przepraszam, miałem wywiad, nie mogłem na nim nie być. Tak bardzo cię przepraszam, chciałem być jak najszybciej...
- Spierdoliłeś, a teraz puść mnie i daj mi do jasnej cholery święty spokój! - wykrzyczałam, wymijając go i idąc w stronę samochodu.
- Angeline, nie powinnaś w takim stanie kierować - powiedział, stając przed moim autem, nie pozwalając mi przejść i otworzyć drzwi.
- Zejdź mi z drogi - wysyczałam.
- Muszę dbać o twoje bezpieczeństwo! - złapał mnie znów na ramiona - Nie denerwuj się, oddychaj powoli.
- Clinton, proszę, zostaw mnie - jęknęłam.
- Zadzwonię do Jesse'go i dasz mu klucze do samochodu. Odwiozę cię do domu, a on odprowadzi ci auto - próbował mi wyperswadować, na co ja westchnęłam, przekręcając oczami.
- Dobra, ale nie myśl, że ci wybaczam, bo wciąż jestem tobą rozczarowana - wetknęłam palec wskazujący w jego tors, marszcząc się w gniewie.
- Wyluzuj, skarbie - zaśmiał się, żeby trochę rozluźnić atmosferę.
- Nie mów tak do mnie - wypuściłam ze świstem powietrze, idąc za nim w kierunku jego auta. Czułam się obserwowana. Obróciłam się w tył, jednak niczego nie zauważyłam. To było dziwne.
- Chodź, szybciej. W tej dzielnicy jest dużo paparazzi - chwycił mnie za dłoń, ciągnąc w kierunku czarnego sportowego bmw.
Byłam pod wielkim podziwem, gdy do niego wsiadałam. Czteromiejscowy sedan o całkiem ładnym wystroju... I o dziwo był wygodny.
Clinton po tym, jak otworzył mi drzwi, zamknął je za mną, wsiadając od strony kierowcy.
- Myślę nad większym autem - odparł, gdy odpalał auto za pomocą guzika.
Skinęłam głową, patrząc za okno, gdy ruszyliśmy.
- Mam zdjęcia, będziesz chciał zobaczyć? - zapytałam nieśmiało.
- Oczywiście, że będę chciał - powiedział, zaciskając swoją dużą dłoń na mojej drobnej rączce leżącej płasko na moim udzie.
Poczułam się odrobinę mniej zagubiona. Cieszyłam się, że nie utrudniał mi wielu rzeczy. Jednak nie było tak źle jak się obawiałam. Mimo iż byliśmy w beznadziejnej sytuacji, to jakoś dawaliśmy sobie z nią radę.
////
Mam nadzieję, że nie spieszę tego za bardzo, a wam to się podoba :)