Stałam w kuchni, popijając napar herbaciany, żeby pozbyć się chwilowo poczucia zmęczenia.
Z pomieszczenia obok drzwi frontowych dobiegały dźwięki gitary oraz rytmu, który Clinton najpewniej wklepywał w program na laptopie.
Zamówiłam tajskie żarcie dla siebie, Beau i Clintona, oraz coś dla Christiana, który też pewnie ucieszy się że coś dla niego mam. Trudno było znaleźć knajpkę w pobliżu, która serwuje również wegańskie opcje.
Po wypiciu herbaty poszłam do sypialni, przebierając się w krótkie dresowe spodenki i obcisły podkoszulek. Swoje ciemne brązowe włosy, które były teraz długie do obojczyków zebrałam w wysokiego koka.
Na to narzuciłam bluzę Clintona, którą znalazłam na łóżku. Tonęłam w szarym materiale, który był na mnie jak sukienka. Stwierdziłam, że jednak to nie była dobra decyzja, ponieważ za długie rękawy bardzo przeszkadzały. Zdecydowałam się więc ją zdjąć i założyć lekki kardigan.
Zmyłam z siebie makijaż, po czym usłyszałam dzwonek do drzwi.
Zastałam w nich Clintona, który właśnie płacił za jedzenie.
- Dziękuję i do widzenia. Miłego dnia Panu życzę - powiedział młody dostawca, odchodząc.
- Nie musiałaś nic zamawiać. Chciałem zaraz pójść i coś ugotować - westchnął Clinton, wiecznie niezadowolony z moich wyborów.
- Jestem głodna. Chcę zjeść i pójść spać - odparłam, odbierając mu siatkę z jedzeniem, idąc do kuchni.
- Okay - wzruszył ramionami, idąc za mną do kuchni.
Postawiłam jedzenie na blacie, odpakowując je, patrząc czyja porcja jest czyja, podczas gdy brunet wyjął dwa piwa z lodówki, otwierając je.
- Ty znowu z tym piwem - westchnęłam ciężko. Kochałam go ale często mnie rozczarowywał. Wiedziałam od samego początku jaki był i niby byłam z tym pogodzona, ale czułam w środku duże huśtawki nastrojów. Raz czułam, że jest tym jedynym, a innym razem czułam przypływy rozczarowania i nieuzasadnionej złości. Wywoływał we mnie tyle sprzecznych uczuć.
Nie byliśmy idealną parą, ale po kłótniach zawsze znajdywaliśmy sposób żeby się pogodzić. Najczęściej po prostu starczył seks na zgodę i wszystko było znów w porządku.
- Przepraszam? - spojrzał na mnie zdziwiony - Wróciłem do domu z trasy. Chyba mogę się zrelaksować po całym dniu opieki nad dzieckiem, nie?
- Możesz - wzruszyłam ramionami, czując w środku ukłucie żalu - Zamówiłam ci tofu z makaronem - powiedziałam ciszej.
Zobaczyłam jak zatrzymuje się w drzwiach, odwracając do mnie. Postawił butelki na blacie obok mnie, stając za mną w lekkim rozkroku. Odwróciłam się, patrząc mu w oczy. Był ledwo centymetry ode mnie. Nachylił się, unosząc mój podbródek w górę.
- Nie denerwuj się na mnie tak - powiedział łagodnie, muskając moje usta. Oplotłam dłońmi jego szyję, pogłębiając pocałunek.
- Nic nie poradzę, że jesteś irytujący - orzekłam, zjeżdżając dłonią na jego plecy, następnie do tylnej kieszeni jego spodni.
- Ale mnie kochasz - na jego ustach pojawił się uśmiech, który zmiękczał mi kolana.
- Mam pewną słabość do ciebie... - droczyłam się, posyłając mu uśmiech.
- Ty mały skubańcu, wracaj tu! - usłyszeliśmy krzyk Krasa.
- Czyli znowu coś ponawywijał - westchnął Clinton, na co ja pękłam śmiechem, opierając czoło na jego piersi.
- Stworzyliście demona! - wrzasnął blondyn, podczas gdy usłyszeliśmy pisk chłopca który za pełną prędkością wbiegł do pomieszczenia, chowając się na kucaka za stojącą przy oknie palmą.
- Młody, nie biegaj z nożyczkami - pomachałam w jego kierunku ostrzegawczo palcem.
- Mamo, ciii! - Beau przystawił sobie palec do ust, rozglądając się po pomieszczeniu zapewne wyglądając Christiana.
- Rzuć broń, chłopcze - odparł stanowczo Clinton na co ten ze zrezygnowanym westchnieniem wrzucił nożyczki do doniczki.
- Tu jesteś ty mały Zohanie - do pomieszczenia nagle wskoczył blondyn z dzikim uśmiechem na ustach, co wywołało wręcz nieludzki pisk w dziecku, które zerwało się do ucieczki.
Długie do kości policzkowych kasztanowe loki młodego były tak zwichrzone, że niemal zasłaniały mu pole widzenia, gdy próbował wyminąć Christiana, który odrobinę niezdarnie złapał go pod żebrami, wkładając sobie pod pachę, niczym zdziczałego kota.
- Trzeba mu będzie wiązać włosy - stwierdziłam, opierając się tyłem o blat, patrząc jak mały stęczy, próbując się wyszarpnąć z uścisku blondyna.
- Albo pleść warkoczyki - roześmiał się Kras - Wdał się w Mitchela - stwierdził po chwili.
- Niestety - westchnął mój chłopak, biorąc swoje pudełko z jedzeniem do rąk, zatapiając widelec w makaronie - Trudno będzie go wychować na ludzi.
- Wujku, ja nie mogę oddychać - wydyszał chłopiec, na co Kras postawił go na podłoddze - Wohooo, chcę jeszcze raz!
- Co jeszcze raz? - blondyn zmarszczył na niego brwi.
- Poganiać! - podskoczył, zaczynając biegać na około niego.
- Zluzuj na chwilę Beau, obiad teraz jest - wymamrotał Clinton, połykając kęs jedzenia.
- Co jest do jedzenia? - zapytał ciekawski szkrab, unosząc się na palcach, żeby dostrzec pakunki na blacie.
- Dla ciebie jest kurczak Tantori - powiedziałam, klękając przed nim, żeby zebrać mu włoski gumką, którą miałam na nadgarstku. Trochę kosmyków lepiło mu się do czoła, a jego policzki były czerwonawe, a na jego ustach zobaczyłam ogromny uśmiech.
- Kocham cię mamo, kocham - przytulił mnie mocno, skacząc następnie w miejscu, z językiem na wierzchu, czekając aż podam mu jedzenie.
Po długiej sprzeczce rok temu z Clintonem stwierdziliśmy że nie będziemy wychowywać syna na weganina. Clinton długo był podminowany z tego powodu i nie chciał odpuścić, ale po rozmowie z dietetykiem, który powiedział, że dzieci potrzebują mięsa do zdrowego rozwoju, odpuścił, mówiąc że może kiedyś Beau sam zdecyduje, jaką dietę będzie przestrzegał.
- Postawiłam chłopcu na stole jedzenie, po czym położyłam dwie poduszki na krześle, żeby mógł swobodnie usiąść. Kiedy się wślizgnął, zaczął pochłaniać wszystko z prędkością odkurzacza.
- Powinien być już gruby - zaśmiałam się do chłopaków.
- Ma metabolizm Mitchela - stwierdził Clinton nagle.
- To z kim ja mam dziecko, z Mitchelem, czy z tobą? - roześmiałam się, na co Kras również mi zawtórował.
- Nie wiem, mi to powiedz? - odparł zaczepnie brunet, na co dostał ode mnie z łokcia w brzuch.
- Głupi jesteś - prychnęłam - Kras, masz tam dla siebie porcję.
- Och, jesteś super, Angie - chłopak chwycił swoją paczkę, która była na brzegu, ostatnia nieodpakowana.
Chwyciłam swoją porcję, która była już lekko ostygnięta. Zjadłam trzy czwarte po czym przerwałam, gdyż mnie zemdliło.
Po jedzeniu wzięłam swoje przypisane przez psychiatrę leki i poszłam do sypialni w końcu się wyspać.
Gdy prawie zasnęłam i byłam w stanie odpływania, poczułam jak czyjeś ramiona przytulają mnie od tyłu. Uśmiechnęłam się leniwie pod nosem, pozwalając sobie na podróż do krainy Morfeusza.
////
Zaczynam się rozpędzać heh ;)