- Wszystko jest dobrze - powiedziałam do Ryana, gdy wyszliśmy z biura na parking. Widziałam Clintona, który siedział w samochodzie, odwracając się do siedzącego z tyłu dziecka, rozmawiając z nim.
- Dobrze słyszeć, że po tym wszystkim co przeszłaś dobrze się czujesz - odparł, obejmując mnie na pożegnanie.
- Niedługo wrócę do pracy, Ry - uśmiechnęłam się szczerze - Nie mogę się doczekać, bo z Clintonem w domu zaczynam już wariować. Ciągle mnie rozczarowuje. Nie wiem, dlaczego się tak czuję, ale mam wrażenie że mnie nie rozumie... Stara się, ale...
- Docieracie się - stwierdził różowowłosy, drapiąc się po głowie - Nie zapominaj że wciąż uczycie się życia razem. Trudno się tego nauczyć, kiedy spędzacie ze sobą mało czasu z dużymi przerwami. Wiem, że mu zależy i ty też to wiesz. I to jest najważniejsze.
- Różnimy się poglądami na to jak chcemy wychować dzieci... i nie tylko w tym - przygryzłam dolną wargę.
- Coś się stało? - zapytał przejęty chłopak.
- Zdałam sobie sprawę, że może powinnam zwolnić i tak jakby... przeprowadzić się w jakieś cichsze miejsce. Los Angeles jakby chce mnie zabić. Moje kompleksy i to wszystko w porównaniu ze stereotypami, to wszystko mnie przygniata. W każdej chwili mam wrażenie, że mogę go stracić, wiesz o co mi chodzi...
- Powinnaś porozmawiać o tym z nim i terapeutą - zaproponował, jeszcze raz mnie przytulając.
- Dzięki Ryan, jesteś moim najlepszym przyjacielem jakiego miałam. Pamiętam jak poznaliśmy się wtedy w Atlancie. Nie wiedziałam, że będziesz częścią największej burzy w moim życiu. Dzięki tobie, nie byłabym teraz tutaj i... nie miałabym rodziny - spojrzałam na Clintona i Beau na przednich siedzeniach. Nie potrafiłam powiedzieć jak malec wdrapał się na przód w tak krótkim czasie.
- Zasługujesz na wszystkie piękne rzeczy w swoim życiu, Angeline. Uwierz w to tylko - przytuliliśmy się mocno, a ja poczułam, że płaczę.
- Kocham cię, Ry - wychlipałam, ocierając łzy - Pieprzone hormony - roześmiałam się, odchodząc w kierunku auta, machając mu podczas gdy ten się uśmiechał.
Otworzyłam drzwi auta, widząc jak Beau prędko przemyka na tył auta, uśmiechając się szeroko, pokazując swoje ząbki.
- Widziałam cię - zagroziłam palcem, siadając na siedzeniu.
- Coś się stało? - zapytał Clinton, odpalając auto.
- Nic takiego, po prostu się rozkleiłam...
- Chciałem z nim pogadać, ale nie chciałem zabierać ci przestrzeni. Zadzwonię do niego - stwierdził brunet, wyjeżdżając na ulicę, włączając się do ruchu.
- Przepraszam - wypaliłam po chwili ciszy.
- Za co? - zapytał, marszcząc brwi.
- Za to co zrobiłam na zakupach. Nie chciałam, żeby było ci przykro, ani nic. Po prostu puszczają mi nerwy przez to wszystko co się dzieje w moim organizmie... - zaczęłam, wzdychając.
- Nie martw się, granice mojej cierpliwości są dość duże - zaśmiał się cicho pod nosem chłopak, kładąc dłoń pocieszająco na moim udzie, splatając palce w moimi - A poza tym wiem, czego się spodziewać, już raz przez to przeszliśmy.
- Racja - skinęłam głową, czując znajome łaskotanie w brzuchu. To motylki, wzbijające się do lotu.
- Beau? - zapytał Clinton, patrząc w lusterku na syna.
- Hmm? - mały otworzył jedno oko, patrząc na nas.
- Chciałbyś siostrzyczkę, czy braciszka? - zapytał, na co malec podrapał się po brodzie.
- Brat! - zaskandował, sprawiając że zatrzęsłam się przestraszona jego krzykiem.
- Dlaczego? -zapytałam zdziwiona.
- Dziewczyny są sztywne -zmarszczył się malec.
Usłyszałam stłumiony śmiech bruneta, trącając go lekko w ramię.
- Zamknij się, Clinton - pokręciłam głową, śmiejąc się.