8 1/2

33 3 15
                                        

Następny dzień był odrobinę trudniejszy. Okazało się, że muszę pojechać na trochę do biura, wyjaśnić parę spraw co do sesji, co zajęło mi dużo czasu. Clinton w domu zajmował się ogarnianiem po wczoraj i przygotowywaniem uroczystej kolacji. Bałam się tego, jak to się potoczy, ale musieliśmy stawić temu czoła. To tylko parę godzin, a potem będzie po staremu - zapewniałam siebie w myślach. 

Wróciłam koło dwunastej, zastając samochód rodziców Clintona na podjeździe. 

Weszłam do domu, słysząc pisk dziecka z kuchni, po czym w ułamku sekundy malec znalazł się tuż przy mnie, obejmując moje kolana.

- Mamo ulepiłem łabędzia - wskazał na kulkę ciasta i doczepione dziwnie mniejsze kulki.

- Piękny - powiedziałam, głaszcząc go po główce - Clinton?!

- Robię pity! - odkrzyknął, zwalając coś, ponieważ z głuchym dźwiękiem coś uderzyło o podłogę. 

- Hej, Angeline. Jak ja cię dawno nie widziałem! - zawołał Bryan, wychodząc z salonu, obejmując mnie na przywitanie. 

- Ja też dawno taty nie widziałam - uśmiechnęłam się słabo, idąc do kuchni, gdzie Clinton siłował się z patelnią, a Biddi stała tuż obok, instruując syna co ma zrobić. 

- Witam, witam - uśmiechnęłam się do niej szeroko, przytulając ją, na co ona pogładziła moje plecy. 

- Jak w pracy, kochanie? - zapytała troskliwie, patrząc na mnie tak samo, jak moja własna matka.

- Musiałam dzisiaj być na meetingu w sprawie kampanii do której zdjęcia robiłam - wyjaśniłam pośpiesznie, przytulając na przywitanie swojego chłopaka, który był tak skupiony na patelni, że nie zauważył moich czynów i wzdrygnął się, podskakując w miejscu.

- Możesz mnie nie rozpraszać? - prychnął z przekąsem, patrząc na mnie z ironią. 

- Już nie przeszkadzam - uniosłam ręce w górę, odsuwając się.

- Zawsze taki był - stwierdziła Biddi, śmiejąc się donośnie. 

Dołączyłam do niej, opierając się o stół. 

- Mamo, mogę pójść z dziadkiem na lody? - Beau wbiegł do pomieszczenia obwieszony jakimiś dziwnymi rzeczami. 

- Możesz, tylko zdejmij te rzeczy z szyi - wskazałam na nitki i pozawieszane na nich rzeczy.

- Nie znasz się na modzie - prychnął malec, wychodząc. 

- Jakbym kogoś widziała - roześmiała się znów mama mojego chłopaka. 

- Mitchel taki był - stwierdził mało przejęty sprawą Clinton, odkładając kolejny usmażony placek na talerz. 

- Nie tylko on - potrząsnęła ramieniem syna - Wykapany ty. 

- Ja byłem taki hop do przodu? - w jego oczach widziałam ironię.

- Bardzo. Ciągle gdzieś biegałeś i robiłeś głupoty. Mały psotnik - spojrzała na mnie, unosząc brwi. 

Wybuchłam śmiechem, łapiąc jej aluzję. 

- Nie zmienił się wiele - zachichotałam. 

- Angeline, uduszę cię zaraz - Clinton złapał się za głowę, zakrywając zarumienione policzki. 

- Kochanie, przecież wiem że uprawiacie seks. Macie dziecko - prychnęła jego matka - Dzieci nie rosną na drzewach.

Roześmiałam się, czując jak Clinton trąca mnie ramieniem, żebym się zamknęła, ale to jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło. 

- Lepiej mi pomóż zanim będzie za późno - warknął, wręczając mi deskę do krojenia. 

Biddi wyszła pod pretekstem skorzystania z łazienki, a ja poczułam jego usta na moim karku, po czym znowu odwrócił się, żeby dokończyć swoją pracę. 

Wciąż czułam się jakbym nigdy nie kochała i zaczęła kochać po raz pierwszy. Uczucia wchodziły mi do gardła. Nie umiałam myśleć normalnie. Chciałam oddać mu wszystko co miałam i błagać o łaskę... Czy to tak właśnie działa prawdziwa miłość? 

////

Kocham to pisać aaah Kto jest ciekaw samej kolacji?

Angeline // Clinton Cave PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz