Perspektywa Clintona
- Zapinaj pasy piracie! - zawołał do mojego dziecka Jesse, wsiadając za kierownicę swojego auta.
- Ahoj kapitanie Jesse! - rozchichotał się chłopiec, usadawiając się w foteliku, zapinając pasy.
Nadal nie mogłem uwierzyć jak bardzo urósł. Ostatnio widziałem go niecałe pół roku temu. Miał prawie trzy lata, a i tak był nadwyraz dorosły i okrutnie inteligentny. Czułem się dumny, że mimo mojej obecności mój chłopiec rozwijał się wręcz ponadprzeciętnie.
- Musimy jeszcze po kogoś jechać? - zapytałem, patrząc na ekran swojego telefonu.
- Wszyscy będą na miejscu - wyjaśnił mi przyjaciel, zapalając silnik.
Jechaliśmy słuchając muzyki, rozmawiając o sprawach związanych z płytą, podczas gdy mały przysłuchiwał się nam, ziewając.
Dojechaliśmy do studia, gdzie pomogłem małemu wysiąść z auta, biorąc go na ręce, żeby przejść bezpiecznie przez ulicę. Szelki przy jego spodniach, które zwisały opuszczone w dół z początku zaplątały mi się wokół rąk. Zdałem sobie sprawę, jak trudno jest ubrać dziecko modnie i wygodnie zarówno dla siebie, jak i dla niego.
Mały wyglądał jak mała kopia mnie w czerwonej koszulce z nadrukiem oraz czarnych rurkach z dziurami w okolicy kolanek. Na jego małych nóżkach lśniły białe Air Forcy, a jego loczki były zebrane w małą kaskadę na środku głowy.
- Będę mógł poklikać na konsoli? - zapytał z nadzieją chłopiec, zadzierając głowę do góry, żeby na mnie spojrzeć.
- Jeśli niczego nie popsujesz - zastrzegłem, patrząc kątem oka na Jesse'go, który właśnie witał się z naszym producentem w hallu.
- Ja jestem ostrożny - udał obrażonego malec, odwracając wzrok ode mnie, strzelając teatralnego focha.
- Jesteś grzecznym chłopcem? Zadzwonię do mamy... - powiedziałem, zwracając jego uwagę ostatnim zdaniem.
- Jestem grzeczny jak aniołek - wyszczerzył zęby, mrugając tymi swoimi zielonymi oczami po matce. Kochałem je, bo przypominały mi, że jest nasz.
- Obyś był bo osiwieję do reszty - westchnąłem, wchodząc do budynku, witając się z producentem, przedstawiając mu mojego syna.
Następnie udaliśmy się do studia. Gdy otworzyłem drzwi, Beau z automatu rzucił się na mojego brata, który siedział przy konsoli, wyraźnie zajęty.
- Wujek Mitchel! - zawołał, wskakując mu na kolana.
- Beau, chłopie, aleś ty ogromny! - Mitchel z niedowierzaniem przyglądał się dziecku na swoich kolanach. Miałem takie samo wrażenie jeszcze tydzień temu. Tyle przegapiłem...
- A wujek nadal ma krzywy nos jak czarownica - zauważył mały, dotykając nosa bruneta.
Cały pokój wybuchł śmiechem na jego słowa. Nawet ja pokręciłem głową ze śmiechem.
- Ciekawe po kim to ma? - prychnął Pat, trącając mnie łokciem.
Jednak myliłem się trochę. Mój syn miał znacznie wiele więcej ze mnie, niż z kogo innego.
////
Taki filler ale obiecuję że będzie lepiej soon ;)
