28

31 1 14
                                        

Perspektywa Clintona

Powrót ze szpitala był trudny zarówno dla Angeline, jak i dla mnie. Nie odzywała się prawie wcale i przez większość drogi patrzyła przez okno, przecierając czerwone od płaczu oczy. Minęło kilka dni. Od tamtego czasu byliśmy na dwóch wizytach u szpitalnego psychologa, Angeline dostała również leki wyciszające od psychiatry. 

Miałem nadzieję, że to jej pomorze. Ponieważ sam nie miałem pojęcia jak jej pomóc. Nie potrafiłem sobie wyobrazić jak bardzo nią to wstrząsnęło. Nie umiałem być na nią za to zły. Chciała żeby to się udało tak samo mocno jak ja. 

Musieliśmy teraz przez to przejść razem. Oswoić się z tym, co się stało. 

Gdy dojechaliśmy do mieszkania, parkując auto na podjeździe, otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, jednak ona odgarnęła włosy z twarzy, wysiadając z auta. Widziałem jak wpisywała kod do bramki, wchodząc do środka, następnie otwierając drzwi do mieszkania, nawet nie oglądając się na mnie. 

Uderzyłem z całej siły w deskę rozdzielczą, kładąc głowę na kierownicy. Omal nie aktywowałem poduszki powietrznej. Samochód zaczął trąbić, na co prędko zdjąłem głowę z kierownicy, żeby nie zwrócić tym niczyjej uwagi. 

Przez chwilę miałem ochotę pojechać gdzieś, zostawić to wszystko i zaczerpnąć świeżego powietrza, jednak zdałem sobie sprawę z tego, że muszę być przy niej. Nawet jeśli tego nie mówiła, to na pewno chciała, żebym się nią opiekował, gdy jest w takim stanie. 

Wyszedłem z auta, widząc jak inny samochód parkuje tuż obok. Czarny volkswagen Jesse'go. 

Zobaczyłem jak ze środka wysiada mój młodszy brat wraz z właścicielem auta. Z ust kierowcy wystawał do połowy odpalony papieros.

- Hej - powiedziałem, opierając się o maskę swojego auta. 

- Hej, przywieźliśmy małego - objaśnił Mitchel, obchodząc auto, żeby wyjąć z niego malca. 

- Nie wiem czy to dobry pomysł... - zmarszczyłem się, patrząc na Jesse'go. 

- Mitchel stwierdził, że powinniśmy go przywieść do domu - wzruszył ramionami mój przyjaciel. 

- To nie ja, tylko on - Mitchel pokazał na malca na swoich rękach, który wydawał się spać jak zabity.

Jego brązowe loki opadały na klatkę piersiową wujka, zasłaniając mu prawie całą twarz. Był on ubrany w szarą bluzę i czarne dresy, które były na niego odrobinę zbyt duże. 

- Nie wiem czy Angeline będzie się czuła na siłach, żeby na niego patrzeć. Nie wiem, po rozmowach z psychologiem wydaje mi się...

- Cześć... - usłyszałem słaby głos od bramki. 

Odwróciłem się, widząc w niej dziewczynę. Miała na sobie moją koszulkę z długim rękawem oraz parę luźnych spodni camo. Jej twarz była lekko zaczerwieniona, jednak dostrzegłem ślady po tym jak zamaskowała worki pod oczami korektorem. Nie chciała pewnie sprawić wrażenia katastrofy przy chłopakach. Musiała zobaczyć przez okno, że przyjechali. 

Wyminęła mnie bez patrzenia na mnie, bez słowa podchodząc do Mitchela, biorąc od niego syna. 

- Mój mały chłopiec - wyszeptała, całując go w główkę.

Coś drgnęło mi w sercu na ten gest. Może nie było tak źle jak się spodziewałem, że będzie. Może poradzi sobie z tym szybciej, niż mi się wydawało. Wydawała się to znosić w porządku, jak na razie.

- Jak się czujesz? - zapytał Jesse, patrząc na nią z lekkim smutnym uśmiechem. 

- Bywało lepiej - spuściła wzrok, kołysząc malca. 

- Zawsze możesz z nami pogadać, jeśli będziesz chciała - zapewnił ją Mitty, przytulając ją. Zobaczyłam jak zatrzęsła się pod jego dotykiem. 

Miała fobię przed dotykiem. Dlatego nawet ja pytałem się, czy mogę ją dotknąć. Dureń. 

- Mitchel, odsuń się - poinstruowałem go westchnieniem.

- Przepraszam, że cię przestraszyłem - odparł, drapiąc się po karku w geście przejęcia. 

- Nic się nie stało - wymruczała pod nosem, patrząc na mnie po raz pierwszy od wyjazdu ze szpitala. W jej oczach widziałem podziękowanie, ale jednocześnie przemieszane z bólem. 

Serce mi się krajało, gdy widziałem to spojrzenie.

- Zostawię was chłopcy, położę tego aniołka spać - powiedziała słabym głosem, znikając za bramką, wchodząc do domu. 

- Powaliło cię Mitchel?! - zmarszczyłem brwi, chowając twarz w dłoniach.

***

Rozmawiałem z nimi jeszcze przez dziesięć minut, po czym wszedłem do domu. Angeline leżała na kanapie w salonie owinięta w kołdrę, którą wzięła z sypialni. Jej włosy rozsypane były na poduszce, a ona sama wyglądała jak mały skulony jeż. 

- Skarbie, zjesz coś? - zapytałem, zdając sobie sprawę, że dzisiaj od rana nic nie jadła. 

- Nie mam ochoty - odparła ze wzrokiem utkwionym w telewizorze.

- Musisz coś zjeść, ugotuję ci zupę, albo coś lekkiego - odparłem. 

- Mógłbyś zamówić mi frytki z McDonald's - spojrzała na mnie z maślanymi oczami - Tylko na to mam ochotę. 

- Robi się - wyjąłem telefon z kieszeni, żeby zamówić Uber Eats. 

***

Siedzieliśmy we dwójkę w salonie, jedząc nasze jedzenie. Czułem potrzebę patrzenia na nią kiedy je. Lekarz powiedział mi, że może wykazywać zachowania bulimiczne, więc postanowiłem jej pilnować.

Siedziała na drugim końcu kanapy ode mnie, jedząc swoje duże frytki na sucho bez niczego. Ja jadłem vege burgera, starając się nie sprawiać wrażenia, że bacznie ją obserwuję. 

Nagle zatkała sobie usta, odstawiając paczkę na stół. 

- Niedobrze mi, Clinton - wyznała.

- Spokojnie, dobrze że zjadłaś chociaż trochę - powiedziałem opanowanym głosem - Coś ci podać? 

- Wodę - skinęła głową. 

Poszedłem do kuchni, wracając z kubkiem cieczy.

Napiła się, po czym spojrzała w górę na mnie. 

- Clinton... przepraszam - jej głos się zatrząsł - Wiem, że jesteś na mnie zły...

- Nie potrafię być na ciebie zły... - odparłem - Dlaczego w ogóle tak myślisz?

- Nic nie mówisz - przełknęła głośno ślinę. 

- Chciałem dać ci przestrzeń - wyznałem, siadając tuż obok niej na kanapie. 

- Potrzebuję żebyś... - zaczęła cicho płakać, oplatając swoje ramiona wokół mnie. 

- Jestem tu, jestem - objąłem ją równie mocno, jak ona mnie. 

Kluczem do przetrwania było to, żeby być razem. 

////

płakać mi się chceeee, dumna jestem z tego 

Angeline // Clinton Cave PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz