30 2/2

49 4 39
                                    

Nie wiedziałam jak sobie poradzić z tym, że Clinton wie. Dostrzegałam jego wzrok na swoich rękach za każdym razem gdy go nimi dotykałam albo gdy po prostu siedzieliśmy razem i nie robiliśmy nic.

Nie wiem czy to była moja paranoja, czy to było jego realne zachowanie.

Dzisiejszy wieczór przebiegał nam na wspólnej kolacji z Biddi. Nigdzie nie było śladu Mitchela ani Christiana. Jesse był w swoim pokoju, zaś my troje: ja, Clinton i jego mama jedliśmy razem przygotowaną przez kobietę zupę i drugie danie. Dla syna oczywiście przygotowała wersję wegańską.

- Bardzo dobre - skomentowałam, uśmiechając się do niej, gdy skończyłam jeść.

- Chcesz może dokładkę, skarbie? - zapytała z uśmiechem kobieta, wstając od stołu.

- Nie, dziękuję - Pokręciłam głową, gładząc się po brzuchu.

- Na pewno? Dziecko potrzebuje jak najwięcej...

- Mamo, powiedziała „nie". Daj jej spokój - westchnął, przekręcając oczami Clinton.

- Dobrze, dobrze - powiedziała, unosząc ręce w górę w geście poddania - Wiecie, pomyślałam, czy czasem nie kupić sobie mieszkania w pobliżu, żeby móc wam pomóc w opiece nad małym. Wiem jak wam zależy na robieniu kariery...

- Na prawdę? - spojrzałam na nią, potem na brunetka z lekkim zaskoczeniem. Chłopak wydawał się być równie zaskoczony, co ja.

- Tak, kochani. Chcę być jak najbliżej swoich wnuków. I Bryan poparł mnie i powiedział że też chce tu być...

Domyśliłam się, że „Bryan" to musiał być ojciec Clintona. Cała ta sytuacja była zaskakująca.

- Jesteś pewna, mamo? - zapytał niepewny chłopak, chwytając moją dłoń.

- Tak, jak niczego innego synu.

- Biddi, bardzo się cieszymy - zaczęłam, jednak przetrwało mi otwarcie frontowych drzwi.

Wstałam od stołu, idąc, żeby spojrzeć kto przyszedł i zaprosić go do stołu, jednak gdy chciałam odejść od stołu, poczułam rękę Clintona na mojej dłoni.

- Siądź kochanie, ja pójdę - powiedział spokojnie, samemu wstając.

Posłałam mu krzywy uśmiech, siadając ponownie na krześle.

Po chwili Clinton wrócił wraz z Mitchelem u którego boku szła... Tash?

Wszędzie mogłam poznać te długie czarne włosy i tą lekko pociągłą, a zarazem pełną twarz.

- Clinton...? - tylko tyle wydobyło się z moich ust.

- Angie, możemy porozmawiać? - wyrzekła dziewczyna występując zza Clintona.

- Nie wiem - zacisnełam szczęki, patrząc na nią że smutkiem.

Z tego wszystkiego, aż rozbolał mnie brzuch. Nie spodziewałam się jej tutaj zobaczyć, a zwłaszcza nie w swoje urodziny.

- Porozmawiajcie na osobności na zewnątrz - zaproponował Mitchel, zaniepokojony naszym zachowaniem drapał się po szyi.

- Dobrze, chodź - wstałam, ignorując fakt że temu wszystkiemu przygląda się Biddi.

Wyszłyśmy same na taras. Oparłam się o balustradę na łokciach, nie patrząc na stojącą obok mnie dziewczynę.

- To kto zaczyna? Ty czy ja? - odparowałam, przełykając głośno ślinę.

- Słuchaj, bardzo mnie denerwujesz swoim zachowaniem i musiałam od ciebie odpocząć - zaczęła nagle dziewczyna.

- Potrzebowałam cię... - powiedziałam słabym głosem. Walczyłam ze sobą, żeby nie dopuścić do siebie emocji, ale przecież moje hormony szalały przez mój stan i to było potwornie trudne.

Angeline // Clinton Cave PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz