Nie wiedziałam jak sobie poradzić z tym, że Clinton wie. Dostrzegałam jego wzrok na swoich rękach za każdym razem gdy go nimi dotykałam albo gdy po prostu siedzieliśmy razem i nie robiliśmy nic.
Nie wiem czy to była moja paranoja, czy to było jego realne zachowanie.
Dzisiejszy wieczór przebiegał nam na wspólnej kolacji z Biddi. Nigdzie nie było śladu Mitchela ani Christiana. Jesse był w swoim pokoju, zaś my troje: ja, Clinton i jego mama jedliśmy razem przygotowaną przez kobietę zupę i drugie danie. Dla syna oczywiście przygotowała wersję wegańską.
- Bardzo dobre - skomentowałam, uśmiechając się do niej, gdy skończyłam jeść.
- Chcesz może dokładkę, skarbie? - zapytała z uśmiechem kobieta, wstając od stołu.
- Nie, dziękuję - Pokręciłam głową, gładząc się po brzuchu.
- Na pewno? Dziecko potrzebuje jak najwięcej...
- Mamo, powiedziała „nie". Daj jej spokój - westchnął, przekręcając oczami Clinton.
- Dobrze, dobrze - powiedziała, unosząc ręce w górę w geście poddania - Wiecie, pomyślałam, czy czasem nie kupić sobie mieszkania w pobliżu, żeby móc wam pomóc w opiece nad małym. Wiem jak wam zależy na robieniu kariery...
- Na prawdę? - spojrzałam na nią, potem na brunetka z lekkim zaskoczeniem. Chłopak wydawał się być równie zaskoczony, co ja.
- Tak, kochani. Chcę być jak najbliżej swoich wnuków. I Bryan poparł mnie i powiedział że też chce tu być...
Domyśliłam się, że „Bryan" to musiał być ojciec Clintona. Cała ta sytuacja była zaskakująca.
- Jesteś pewna, mamo? - zapytał niepewny chłopak, chwytając moją dłoń.
- Tak, jak niczego innego synu.
- Biddi, bardzo się cieszymy - zaczęłam, jednak przetrwało mi otwarcie frontowych drzwi.
Wstałam od stołu, idąc, żeby spojrzeć kto przyszedł i zaprosić go do stołu, jednak gdy chciałam odejść od stołu, poczułam rękę Clintona na mojej dłoni.
- Siądź kochanie, ja pójdę - powiedział spokojnie, samemu wstając.
Posłałam mu krzywy uśmiech, siadając ponownie na krześle.
Po chwili Clinton wrócił wraz z Mitchelem u którego boku szła... Tash?
Wszędzie mogłam poznać te długie czarne włosy i tą lekko pociągłą, a zarazem pełną twarz.
- Clinton...? - tylko tyle wydobyło się z moich ust.
- Angie, możemy porozmawiać? - wyrzekła dziewczyna występując zza Clintona.
- Nie wiem - zacisnełam szczęki, patrząc na nią że smutkiem.
Z tego wszystkiego, aż rozbolał mnie brzuch. Nie spodziewałam się jej tutaj zobaczyć, a zwłaszcza nie w swoje urodziny.
- Porozmawiajcie na osobności na zewnątrz - zaproponował Mitchel, zaniepokojony naszym zachowaniem drapał się po szyi.
- Dobrze, chodź - wstałam, ignorując fakt że temu wszystkiemu przygląda się Biddi.
Wyszłyśmy same na taras. Oparłam się o balustradę na łokciach, nie patrząc na stojącą obok mnie dziewczynę.
- To kto zaczyna? Ty czy ja? - odparowałam, przełykając głośno ślinę.
- Słuchaj, bardzo mnie denerwujesz swoim zachowaniem i musiałam od ciebie odpocząć - zaczęła nagle dziewczyna.
- Potrzebowałam cię... - powiedziałam słabym głosem. Walczyłam ze sobą, żeby nie dopuścić do siebie emocji, ale przecież moje hormony szalały przez mój stan i to było potwornie trudne.