- Patrick! - zawołałam, podchodząc do stojącego z boku pomieszczenia mężczyzny.
- Cześć - odparł, posyłając mi uśmiech - Jak się czujesz? Urodziny to jedno, ale zdrowie ogólnie...
- Dobrze, wszystko w porządku.Nie codziennie kończy się 24 lata, co nie? A co tam u ciebie? - zapytałam zaciekawiona, patrząc jak popija swoje piwo.
- Bardzo dobrze, wszystko idzie gładko - odparł - A jak z dzieckiem, macie jakieś imię już? Ostatnio pytałem Clintona, a on powiedział, że jeszcze nie.
- No racja, jeszcze na nic nie wpadliśmy - odparłam - Mały jest w dobrym stanie. Lekarze są dobrej myśli. Ryzyka chyba już nie ma, witaminy i leki wyprowadziły mnie ze stanu zagrożenia.
- Cieszę się, miło mi to słyszeć - odrzekł - Na prawdę cieszę się waszym szczęściem. Będziecie niesamowitymi rodzicami.
- Och, dzięki, że chociaż jedna osoba nie ma obaw co do naszego rodzicielstwa. Biddi właśnie zapowiedziała, że się przeprowadzi tu na trochę, żeby nam pomóc - powiedziałam ciszej, żeby tylko on usłyszał.
- Ona taka jest, takie są babcie - machnął dłonią mężczyzna - Przyzwyczaj się, że będzie się wtrącać.
- Och, już się boję - westchnęłam ciężko - Ale pomoc zawsze się przyda.
- I to jest dobra myśl - poparł mnie Pat.
- Angeline, chodź tutaj! - zawołała Alexa, wskazując na siebie i Christiana. Stali na drugim końcu salonu, trzymając coś za sobą.
- Miło był z tobą pogadać, Pat. Dobrze, że jesteś tu teraz. Doceniam to - dotknęłam jego ramienia, na co on... objął mnie. Zdziwiłam się, ale odwzajemniłam uścisk.
- Biegnij - powiedział, na co ja podreptałam do pary.
- Jestem, jestem - wypuściłam zmęczony oddech. Dawno tak dużo się nie poruszałam, jak dzisiaj.
- Prezenty! - zawołali razem Kras z Alexą, patrząc się na siebie, wyjmując zza pleców paczki.
- Wiesz, zorganizuje ci Baby Shower, więc na razie wszystkie prezenty są dla ciebie - stwierdziła dziewczyna, podając mi małą paczkę.
Otworzyłam ją widząc moją ulubioną herbatę oraz karnet na masaże.
- Ojej... - zaczęłam, zaskoczona.
- Widziałam jak się męczysz, kochana - Alexa oplotła mnie swoimi ramionami.
- Moje nie jest zbyt wystrzałowe - stwierdził chłopak, podając mi również małą paczuszkę.
W środku zobaczyłam rzemykową bransoletkę z moim imieniem na srebrnej zawieszce.
- Każdy z nas ma swoją - wyjaśnił, pokazując tą na swojej dłoni.
- To takie słodkie, Kras - przytuliłam go, czując łzy szczęścia spływające po mojej twarzy.
- Dla ciebie wszystko, Angie - odparł, ściskając mnie mocniej, nie zważając na mój duży brzuch.
- Kocham was wszystkich - powiedziałam, widząc jak Mitchel do mnie podchodzi.
- Ja mam dla ciebie coś skromnego, ale mam wrażenie, że ci się spodoba - odparł, podając mi kopertę.
Otworzyłam ją, w środku widząc zdjęcia z Australii zza kulis z naszej wspólnej trasy. Zdjęcia mnie z chłopakami... Moje zdjęcia z Clintonem na Warped siedzących na schodach autobusu, jego ramiona wokół mnie.
- Mitty, to piękny prezent - objęłam go, na co on się zaśmiał, lekko niezręcznie.
- Jesteśmy rodziną, musimy robić więcej zdjęć - orzekł, oddalając się, ponieważ obok nas pojawił się jego straszy brat.
- Musimy - skinęłam głową, zgadzając się z nim.
- Skarbie? - Clinton dotknął mojego ramienia, gładząc je. Na jego nagły dotyk nagle przeszły mnie przyjemne dreszcze.
- Mhmm? - spojrzałam na niego w górę, patrząc w jego skrzące się tęczówki.
- Mam dla ciebie coś - wyjął małą paczuszkę z kieszeni.
Moje serce zabiło mocnej. Nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje. Byłam oszołomiona.
Otworzył pudełko, ukazując łańcuszek... z jego imieniem. Zaniemówiłam. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale mimo wszystko nie byłam rozczarowana. A może byłam?
- Mam taki sam - pokazał mi ten na swojej szyi. Uśmiechnęłam się, gdy zapinał mój na mojej szyi.
- To cudowne - odparłam cicho, obejmując go.
Uniosłam głowę, sięgając dłonią w górę, owijając ją wokół jego karku.
- Pocałuj mnie - wyszeptałam z uśmiechem.
Chłopak posłał mi delikatny, podniecający mnie tajemniczy uśmiech, schylając się, po czym jego usta delikatnie wpiły się w moje. Pocałunek był długi i słodki. Jego wargi smakowały jak owoce.
- Toast! - zawołała Tash, przerywając naszą małą chwilę.
- Dokładnie, wszyscy proszę tutaj! - zawołał Jesse - Zdrowie Angeline!
***
Był wieczór, wszyscy prawie zostali na dole, zaś ja ewakuowałam się na górę, żeby odpocząć. Już kładłam się spać, gdy w pewnym momencie mój telefon zadzwonił.
- Daisy? - zapytałam, słysząc po drugiej stronie płacz siostry.
- Angie, ja... Mogę przyjechać? - jej głos się trząsł.
- Coś się stało? - zapytałam, słysząc w tle płacz jej dziecka.
- Jason... On... On mnie uderzył - wydukała przez łzy.
- Jezu, na prawdę...? - nie mogłam uwierzyć w to jaką świnią jest jej mąż.
- Tak, ja już nie dam rady - rozłączyła się.
Serce waliło mi jak oszalałe, gdy próbowałam się od nowa dodzwonić, jednak nic nie wychodziło.
- Kochanie? - w drzwiach stał Clinton z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
- Wszystko w porządku - skłamałam, kładąc głowę na poduszce.
Nie wiedziałam, dlaczego skłamałam.
////
Hmmm?
