31

49 5 24
                                        

- Patrick! - zawołałam, podchodząc do stojącego z boku pomieszczenia mężczyzny. 

- Cześć - odparł, posyłając mi uśmiech - Jak się czujesz? Urodziny to jedno, ale zdrowie ogólnie...

- Dobrze, wszystko w porządku.Nie codziennie kończy się 24 lata, co nie?  A co tam u ciebie? - zapytałam zaciekawiona, patrząc jak popija swoje piwo. 

- Bardzo dobrze, wszystko idzie gładko - odparł - A jak z dzieckiem, macie jakieś imię już? Ostatnio pytałem Clintona, a on powiedział, że jeszcze nie. 

- No racja, jeszcze na nic nie wpadliśmy - odparłam - Mały jest w dobrym stanie. Lekarze są dobrej myśli. Ryzyka chyba już nie ma, witaminy i leki wyprowadziły mnie ze stanu zagrożenia. 

- Cieszę się, miło mi to słyszeć - odrzekł - Na prawdę cieszę się waszym szczęściem. Będziecie niesamowitymi rodzicami. 

- Och, dzięki, że chociaż jedna osoba nie ma obaw co do naszego rodzicielstwa. Biddi właśnie zapowiedziała, że się przeprowadzi tu na trochę, żeby nam pomóc - powiedziałam ciszej, żeby tylko on usłyszał. 

- Ona taka jest, takie są babcie - machnął dłonią mężczyzna - Przyzwyczaj się, że będzie się wtrącać.

- Och, już się boję - westchnęłam ciężko - Ale pomoc zawsze się przyda. 

- I to jest dobra myśl - poparł mnie Pat. 

- Angeline, chodź tutaj! - zawołała Alexa, wskazując na siebie i Christiana. Stali na drugim końcu salonu, trzymając coś za sobą. 

- Miło był z tobą pogadać, Pat. Dobrze, że jesteś tu teraz. Doceniam to - dotknęłam jego ramienia, na co on... objął mnie. Zdziwiłam się, ale odwzajemniłam uścisk. 

- Biegnij - powiedział, na co ja podreptałam do pary. 

- Jestem, jestem - wypuściłam zmęczony oddech. Dawno tak dużo się nie poruszałam, jak dzisiaj. 

- Prezenty! - zawołali razem Kras z Alexą, patrząc się na siebie, wyjmując zza pleców paczki. 

- Wiesz, zorganizuje ci Baby Shower, więc na razie wszystkie prezenty są dla ciebie - stwierdziła dziewczyna, podając mi małą paczkę. 

Otworzyłam ją widząc moją ulubioną herbatę oraz karnet na masaże. 

- Ojej... - zaczęłam, zaskoczona. 

- Widziałam jak się męczysz, kochana - Alexa oplotła mnie swoimi ramionami. 

- Moje nie jest zbyt wystrzałowe - stwierdził chłopak, podając mi również małą paczuszkę. 

W środku zobaczyłam rzemykową bransoletkę z moim imieniem na srebrnej zawieszce. 

- Każdy z nas ma swoją - wyjaśnił, pokazując tą na swojej dłoni. 

- To takie słodkie, Kras - przytuliłam go, czując łzy szczęścia spływające po mojej twarzy. 

- Dla ciebie wszystko, Angie - odparł, ściskając mnie mocniej, nie zważając na mój duży brzuch. 

- Kocham was wszystkich - powiedziałam, widząc jak Mitchel do mnie podchodzi. 

- Ja mam dla ciebie coś skromnego, ale mam wrażenie, że ci się spodoba - odparł, podając mi kopertę. 

Otworzyłam ją, w środku widząc zdjęcia z Australii zza kulis z naszej wspólnej trasy. Zdjęcia mnie z chłopakami... Moje zdjęcia z Clintonem na Warped siedzących na schodach autobusu, jego ramiona wokół mnie. 

- Mitty, to piękny prezent - objęłam go, na co on się zaśmiał, lekko niezręcznie. 

- Jesteśmy rodziną, musimy robić więcej zdjęć - orzekł, oddalając się, ponieważ obok nas pojawił się jego straszy brat. 

- Musimy - skinęłam głową, zgadzając się z nim. 

- Skarbie? - Clinton dotknął mojego ramienia, gładząc je. Na jego nagły dotyk nagle przeszły mnie przyjemne dreszcze. 

- Mhmm? - spojrzałam na niego w górę, patrząc w jego skrzące się tęczówki. 

- Mam dla ciebie coś - wyjął małą paczuszkę z kieszeni. 

Moje serce zabiło mocnej. Nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje. Byłam oszołomiona. 

Otworzył pudełko, ukazując łańcuszek... z jego imieniem. Zaniemówiłam. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale mimo wszystko nie byłam rozczarowana. A może byłam?

- Mam taki sam - pokazał mi ten na swojej szyi. Uśmiechnęłam się, gdy zapinał mój na mojej szyi.

- To cudowne - odparłam cicho, obejmując go. 

Uniosłam głowę, sięgając dłonią w górę, owijając ją wokół jego karku.

- Pocałuj mnie - wyszeptałam z uśmiechem. 

Chłopak posłał mi delikatny, podniecający mnie tajemniczy uśmiech, schylając się, po czym jego usta delikatnie wpiły się w moje. Pocałunek był długi i słodki. Jego wargi smakowały jak owoce. 

- Toast! - zawołała Tash, przerywając naszą małą chwilę. 

- Dokładnie, wszyscy proszę tutaj! - zawołał Jesse - Zdrowie Angeline!

***

Był wieczór, wszyscy prawie zostali na dole, zaś ja ewakuowałam się na górę, żeby odpocząć. Już kładłam się spać, gdy w pewnym momencie mój telefon zadzwonił. 

- Daisy? - zapytałam, słysząc po drugiej stronie płacz siostry. 

- Angie, ja... Mogę przyjechać? - jej głos się trząsł.

- Coś się stało? - zapytałam, słysząc w tle płacz jej dziecka. 

- Jason... On... On mnie uderzył - wydukała przez łzy. 

- Jezu, na prawdę...? - nie mogłam uwierzyć w to jaką świnią jest jej mąż. 

- Tak, ja już nie dam rady - rozłączyła się. 

Serce waliło mi jak oszalałe, gdy próbowałam się od nowa dodzwonić, jednak nic nie wychodziło. 

- Kochanie? - w drzwiach stał Clinton z zaniepokojonym wyrazem twarzy.

- Wszystko w porządku - skłamałam, kładąc głowę na poduszce.

Nie wiedziałam, dlaczego skłamałam. 

////

Hmmm? 

Angeline // Clinton Cave PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz