Czułam wiatr we włosach, gdy jechaliśmy wybrzeżem w kierunku mojego domu.
Uwielbiałam biegać po tym białym piasku oraz opalać i kąpać się w oceanie.
Muzyka głośno grała z głośników w samochodzie. Kiwałam głową w rytm muzyki, wystawiając rękę za okno, naśladując dłonią ruchy fal.
Clinton stukał palcami o kierownicę w rytm jakiejś rapowej melodii.
- Eh, Clinton? - zapytałam nagle, dotykając jego uda przez ułamek sekundy.
- Tak...? - spojrzał na mnie z luźną, zrelaksowaną ekspresją na twarzy.
- Wiem, że to nie mój samochód, ale czy mogłabym podłączyć swój telefon i puścić coś swojego?
- Mi casa, su casa - odparł chłopak, podając mi kabel.
- Chyba raczej mi coche, tu coche - zachichotałam - Tash zabiła by cię, jakby to usłyszała. A poza tym i tak chce cię zabić. - dodałam podłączając telefon, włączając Spotify i wybierając swój ulubiony album wszechczasów.
Nagle przez basy usłyszałam pierwsze dźwięki The Ballad of Mona Lisa. Na twarzy zauważyłam skupienie.
- Panic? - zapytał po chwili zaskoczony.
- Mój ulubiony album - odparłam dumnie wsłuchując się w głos Brendona i ostre brzmienia gitary które dodawał piosence rockowego, buntowniczego charakteru.
Śpiewałam razem z wokalistą, wywołując w brunecie falę śmiechu.
- Dołącz do mnie, zaraz refren! - potrząsnęłam jego ramieniem, wracając do śpiewania.
O dziwo chłopak zaśpiewał że mną refren, co spowodowało, że odparłam się plecami o drzwi, otwierając usta z wrażenia.
- Clinton Jules Cave, nie spodziewałam się tego po tobie! - krzyknęłam, mając ochotę go pocałować. Jednak w ostatniej chwili upomniałam się, że nie mogliśmy tego zrobić. Nie byliśmy ze sobą, nie w ten sposób.
Zabiłam więc brawo, odwracając wzrok na plażę za oknem.
Album mijał nam na podśpiewywaniu i dyskutowaniu efektów w aranżacji utworów.
- Wiesz wtedy dzwonki, były modne - stwierdziłam po długiej dyskusji na temat tego czy stare piosenki panic to kit, czy ikony.
- Czego nie powiesz - przekręcił oczami, uśmiechając się do siebie wyraźnie.
- Nie lubisz jak dziewczyny podważają twoje opinie, co? - powiedziałam zaczepnie, biorąc łyka wody.
- Z tobą to akurat lubię się sprzeczać - wyznał - Masz całkiem dobre argumenty. Nuży mnie brak dobrych oponentów w dyskusji.
- Schlebiasz mi - złapałam się teatralne za serce, robiąc minę Julii na balkonie.
Zaczęła się ostatnia piosenka na albumie a ja zaczęłam śpiewać głośno tekst Brendona, wywołując w brunecie falę śmiechu przez moje podskakiwanie na fotelu oraz moją przesadzoną gestykulację.
- Ever since we met,
I only shoot up with your perfume.
It's the only thing that makes me feel as good as you do.
Ever since we met,
I've got just one regret to live through.
And that one regret is you - wyśpiewałam zwrotkę, czując jego oczy na sobie. Ta piosenka była... Tak jakby o nas... Albo była? Do końca nie miałam pojęcia. Byłam skołowana I nie miałam pojęcia co się dzieje w moim życiu. Dałam się ponosić chwili.- Lubię tą piosenkę - przyznał chłopak, gdy się skończyła.
- Dlaczego? - zapytałam ciekawa.
- Twoje oczy tak się błyszczały, lśniłaś - roześmiał się przyjemnie, akurat podjeżdżając na mój podjazd.
- Przestań - pacnęłam go w ramię, rumieniąc się, gdy otwierałam drzwi. Prawie zapomniałam, że otwierają się do góry, nie tak jak normalne.
Clinton wysiadł za mną, zamykając drzwi kliknięciem na kluczach. Ale z niego szpaner.
Weszłam do domu, rzucając torbę na kanapę, wchodząc do kuchni w celu ugotowaniu czegoś do jedzenia.
- Clinton? - zawołałam, nie widząc go nigdzie. Jakby znikł...
- Jestem salonie! - zawołał.
Zdecydowałam, że zamówię coś do jedzenia i nie będę się męczył z gotowaniem.
- Zamawiam jedzenie, chcesz coś? - zapytałam stając w salonie, widząc jak chłopak buszuje w mojej pokaźne kolekcji winyli.
- Jesteś bardzo old schoolowa - odparł bez związku z tematem - Stare Fall Out Boy, Genesis, The Strokes... O mój Boże, masz The 1975 self tilted. Zawsze chciałem mieć ten album...
-... Ale nigdzie go nie ma? - dokończyłam za niego, uśmiechając się, gdy siadłam na kanapie, szukając zdjęć USG w torebce.
- Dokładnie, jak go dostałaś? - zapytał zdziwiony.
- Na koncercie - wzruszyłam ramionami, włączając odtwarzacz muzyczny na szafce. Przypadkowa piosenka zaczęła grać. - Ross MacDonald jest bardzo miły - puściłam oczko w kierunku chłopaka.
- Serio? - roześmiał się na co ja skinełam głową.
- Chodź, tu mam zdjęcia - powiedziałam, pokazując odbitki.
Brunet odłożył płyty na swoje miejsce, po czym usiadł obok mnie, biorąc ode mnie jedno z dwóch małych zdjęć.
- To... Ono? - spojrzał na mnie przelotnie, trącając na zdjęciu ciemną plamę niewiele większą rozmiarem od fasoli.
- Tak - skinęłam głową, zaciskając usta w kreskę. Na myśl o tym, że moje ciało będzie zmieniało się w chodzący inkubator, miałam ochotę zwymiotować. Nigdy nie chciałam być matką. Od zawsze mnie to przerażało. A jednak byłam teraz tutaj i musiałam to znieść. Nie byłam całkowicie sama, miałam Tash... I Clintona?
- To jest takie nierealne, co nie? - odparł cicho po chwili zastanowienia chłopak. W jego oczach widziałam swoje odbicie. Wydawał się pewny siebie, chociaż tak na prawdę był w tamtym momencie tak samo roztrzęsiony i emocjonalny, co ja.
- Bardzo - przyznałam - Jeszcze niedawno uprawialiśmy seks z tyłu autobusu, a teraz mamy przygotować się na dziecko. Ale jazda - roześmiałam się smutno.
- Nigdy nie wiadomo, co przyniesie życie - wyrzekł Clinton - moja mama zawsze mi tak powtarzała. Miała rację.
- Bardzo dużo - zgodziłam się.
- Chodź tu - chłopak owinął swoje ramiona wokół mnie, przytulając mnie, dbając jednocześnie o mój komfort.
Nagle rozległy się pierwsze nuty Northern Downpour, a ja poczułam jego dłoń, dotykającą mojego brzucha, tak delikatnie, niczym skrzydła motyla.
- Nie pozwolę ci zostać samej z tym wszystkim - obiecał mi i tym razem mu uwierzyłam.
Ten dzień był jednym z lepszych.
////
Mam nadzieję, że nikt nie ma nic przeciwko wzmiankom o Panic!