Obudziłam się rano, czując usta Clintona na mojej szyi. Odwróciłam głowę, uśmiechając się do niego z zamkniętymi oczami. Mój nos zetknął się z jego żuchwą, łaskocząc go. Próbowałam się przekręcić, jednak poczułam coś mokrego w kroku.
- Co do cholery...? - wymamrotałam, odkrywając kołdrę, widząc dużą plamę krwi pod sobą i na swoich udach.
- Jasny gwint - Clinton zerwał się na równe nogi, łapiąc się za głowę.
Patrzyłam się na to wszystko, dotykając plamy, brudząc sobie ręce.
- Clinton... - wyszlochałam, chowając twarz w dłoniach, rozprowadzając krew po swoich policzkach.
- Czy... Czy to dziecko... - jego głos trząsł się, a on jakby był na krawędzi wybuchnięcia płaczem.
- Ja... Ja w nocy wiedziałam, że coś jest nie tak, ale... - zaczęłam przez łzy, tracąc poczucie że cokolwiek widzę przez ilość łez które rozmazywały mi wzrok.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?! - krzyknął, mierzwiąc nerwowo włosy, niemal je wyrywając. Następne co słyszałam to jak chwycił za telefon, dzwoniąc na pogotowie.
Zwinęłam się w kulkę, obejmując się rękami, płacząc tak głośno, że przestałam słyszeć jego głos.
***
Ratownicy zabrali mnie do szpitala, uprzednio każąc mi ubrać się w inne ubrania. Nie wiedziałam dlaczego nie zależało im na czasie albo coś takiego. Starszy z nich po prostu kazał mi się ubrać i przyjść do ambulansu, gdzie zostałam otulona kocem termicznym i zawieziona do szpitala.
Moje ręce były umyte, jednak na niebieskawym kamieniu w pierścionku widziałam ślad krwi. Miałam ochotę znowu się rozpłakać. Clinton powiedział że dojedzie samochodem, gdy zamykano właśnie drzwi do ambulansu, gdzie ratownik właśnie podawał mi kroplówkę.
Wkłucie bolało, ale w porównaniu z moim wewnętrznym bólem to było nic takiego. Przygryzłam wargę, starając się znowu nie wybuchnąć płaczem.
W szpitalu położyli mnie na izbie przyjęć skąd po kilku minutach wzięto mnie na badania USG.
Modliłam się w duchu, żeby wszystko było w porządku. Gdy kobieta rozlała płyn po moim brzuchu do pokoju wszedł Clinton.
- A pan...? - zdziwiła się pielęgniarka, patrząc na niego.
- Ja jestem ojcem... to znaczy, to moja narzeczona - powiedział chłopak, przecierając nerwowo twarz.
- Niech Pan siądzie - poleciła mu, wskazując krzesło tuż obok mnie.
Poczułam jak jego dłoń zaciska się w mojej gdy usiadł. Kobieta włączyła monitor i przytknęła narzędzie do brzucha.
Na monitorze wyświetlił się obraz. Zobaczyłam tam coś.
- Dzięki Boże - Clinton pocałował mnie w rękę, łzy spływały mu po twarzy. Mogłam powiedzieć że kamień spadł mu z serca.
- Niestety - powiedziała kobieta - Nie wiem dlaczego tak się stało, ale z jakichś powodów płód jest nie żywy... To najprawdopodobniej skutek stresu i pewnych innych nawyków, o których wyczytałam w Pani karcie pacjenta, tak bardzo mi przykro... - zaczęła kobieta.
- To nie jest możliwe - Clinton spojrzał na nią, jakby żartowała - Ale... - puścił moją dłoń, chowając twarz w dłoniach.
- Doszło do poronienia niezupełnego, więc musimy zabrać panią na łyżeczkowanie. To nie jest miły zabieg...
Chłopak nagle wstał, wybiegając z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. Całą przestraszoną, skostniałą, niepewną.
- ...Oczywiście damy Pani znieczulenie. I proszę się nie przejmować, narzeczony zrozumie. Takie rzeczy zdarzają się raz na pięć ciąż.
Skinęłam głową, czując przejmującą pustkę.
***
Leżałam na sali po zabiegowej, powoli wybudzając się. Czułam jak ktoś trzyma mnie za dłoń. Otworzyłam oczy, widząc Daisy. Moją starszą siostrzyczkę. Miała zebrane w kucyk jasne włosy, oraz bluzę z kapturem. Jej twarz nosiła ślady płaczu, nawet jeśli starała się to zamaskować.
Po chwili zauważyłam stojącego przy oknie Clintona wraz z Christianem, który obejmował bruneta, podczas gdy ten mamrotał coś w jego ramię. Jedyne słowa, które wyłapałam to: "Moja wina".
- Przepraszam - powiedziałam słabo, głos zamienił się w skrzek, który następnie przeistoczył się w płacz.
- To nie twoja wina skarbie - Daisy pogłaskała mnie po głowie, całując mnie w czoło - Twój tata powiedziałby, że przypadki chodzą po ludziach. Patrzy z góry, powiedziałby teraz pewnie, że jesteś bardzo silna. Jest z ciebie dumny, że przez to przeszłaś. Przejdziesz przez to.
Do pomieszczenia wbiegła nagle Tash, rzucając się na mnie, żeby mnie objąć.
- Kochanie, wszystko będzie dobrze - powiedziała, obejmując mnie ostrożnie.
Do pomieszczenia wszedł Mitchel, patrząc na mnie ze współczuciem.
- Lekarz mówił, że ma zostać tylko Clinton - powiedział tylko, po czym on, za nim Kras a następnie Daisy wyszli.
- Porozmawiamy później, nigdzie się nie ruszam - zapewniła mnie ciemnowłosa, wychodząc za wszystkimi.
Zostaliśmy tylko ja i Clinton. To był nasz bałagan.
- Jak się czujesz? - zapytał oschle, opierając się o parapet.
Ten dystans... Ten stary dystans powrócił. Jakby przede mną od nowa stał chłopak z koncertu w Brisbane. Ten siedzący na końcu pokoju zimny ufoludek, który piorunował mnie wzrokiem.
Miałam wrażenie, że moje serce jeszcze bardziej pęka.
- Do dupy Clinton - skinęłam głową, przygryzając dolną wargę, bawiąc się pierścionkiem na palcu. Ktoś musiał go wyczyścić, albo mi się przywidziało. Kamień był kompletnie czysty.
- Musimy nauczyć się z tym żyć... Walczę ze sobą, Angeline - wyznał, patrząc na mnie tymi pełnymi bólu podkrążonymi od płaczu oczami.
- Nie umiem - wyszlochałam, chowając twarz w dłoniach.
- Słuchaj... - poczułam jego dłonie zdejmujące ręce z mojej twarzy - Wrócimy do domu i będziemy żyć jak dawniej. Będziemy żyć z dnia na dzień aż zapomnimy i znowu będziemy szczęśliwi...
Chciałam mu uwierzyć. Nie wiedziałam, czy jestem w stanie żyć po czymś takim. To przeze mnie. To przez to co robiłam, nie wiedząc, że jestem w ciąży. To przez to, że to zataiłam... Nie umiałam tego powiedzieć, ale wiedziałam, że to kompletnie moja wina.
////
Uh teraz będzie trochę bardziej ciężko uh