Czułam ból i szczypanie. Słyszałam głosy, a potem długą ciszę. Nie potrafiłam powiedzieć ile czasu minęło, ale w pewnym momencie poczułam się spokojnie. Czyjaś dłoń trzymała moją, głaszcząc jej grzbiet, uważając na wenflon w moim nadgarstku.
Chropowatość była znajoma. Sprawiała, że czułam się jak w domu. Trudno mi było otworzyć oczy. Nie wiedziałam dlaczego. Po chwili poruszyłam się, czując ból w podbrzuszu, otwierając jedno oko, gdyż z drugim było coś nie tak. Uniosłam wolną dłoń, dotykając swojej twarzy. Była opuchnieta, a oka prawie nie wyczułam. Po chwili rozejrzałam się, dostrzegając czyja dłoń mnie dotyka, po czym uniosłam wzrok, patrząc w jego cudowne ciemne oczy, które teraz emanowały troską i smutkiem. Czując na sobie mój wzrok, uśmiechnął się słabo, splatając nasze palce ze sobą.
Jego włosy były zwichrzone, siwe włosy bardzo widoczne. Odwzajemniłam jego uśmiech, czując ból w całym ciele.
- Clinton... - zaczęłam, jednak mój głos zabrzmiał tak słabo, że sama się przeraziłam.
- Kto ci to zrobił? - zapytał że współczuciem w głosie. Widziałam że był równie przerażony moim stanem co ja.
- Wyatt... - wydukałam, czując że nie mogę już nic powiedzieć przez ból. Zorientowałam się, że moja szyja była unieruchomiona i obłożona zimnym okładem z suchego lodu najprawdopodobniej.
- Zabije tego sukinsyna - brunet wstał, zaczynając chodzić po pomieszczeniu, łapiąc się za głowę, biorąc głębokie oddechy. Zaczynał panikować. Nie wiedziałam czy miał powód, ale nie chciałam teraz o niczym myśleć.
- Boli... - próbowałam mówić, przełykając ślinę, ale to się nie udało przez opuchliznę czy coś w tym rodzaju - Brzuch... mm...
- Lekarze boją się... - zaczął, nachylając się nade mną - Możesz poronić... Musimy być dobrej myśli.
Miałam ochotę się rozpłakać. Nie mogłam stracić dziecka. Ono nic nikomu nie zrobiło. To tylko dziecko.
Poczułam łzy w oczach, na co on objął mnie mocno, a ja wtuliłam się w niego, modląc się o to, żeby wszystko było w porządku.
- Panna Jensen? - od drzwi zabrzmiał głos lekarza.
Clinton wyprostował się, odsuwając o krok. Uniosłam się delikatnie, patrząc na mężczyznę w kitlu z notatnikiem w rękach.
- Wyniki badań są dobre. Podaliśmy leki przeciwskurczowe. Jeśli przybiorą na sile, będzie źle...
- Stracimy dziecko? - zapytał Clinton, kątem oka zobaczyłam że się trząsł. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam go w takim stanie.
- Najprawdopodobniej - mężczyzna skinął głową, na co ja wybuchłam niekontrolowanym płaczem.
Ramiona chłopaka oplotły mnie, a ja czułam, że mój świat rozpada się na kawałki.
- Skarbie, będzie dobrze. Cokolwiek się nie stanie, przejdziemy przez to razem - odparł na co ja zaczęłam dusić się kaszlem. Zatkałam usta dłonią, kaszląc mocno.
Po chwili zobaczyłam na niej krew. Byłam przerażona. Nie wiedziałam co się dzieje.
- To przez uraz, nie bój się - poinformował mnie mój chłopak, podając mi chusteczkę.
Nie wiedziałam co czuję, wszystko było po prostu zbyt dużo.
