Noc nigdy nie była moją mocną stroną. Często leżałam z otwartym oczami, licząc owce, albo robiąc inne rzeczy żeby usnąć. Potem pomagały mi leki, a teraz znowu nie wolno mi było używać, więc bezsenność powróciła do mnie niczym stary przyjaciel.
Dzisiejsza noc nie była inna. Położyłam się spać wcześnie wraz z Clintonem, który bardzo lubił spać, więc spanie wcześnie nie było problemem. W trasie wiele nie sypiał, ale gdy był w domu ze mną, starał się stosować się do mojego grafiku, żebym czuła się komfortowo.
Wokoło było aż nadto cicho, gdy wyczołgałam się z łóżka, uwalniając z uścisku Clintona, którego ręką mimowolnie obejmowała mnie w talii. Na szczęście jedynie drgnął, ale się nie obudził.
Prędko wymknęłam się z pokoju na korytarz, przewiązując się długim satynowym szlafrokiem w kolorze szampana, gdy szłam na dół. Wyszłam na dolny taras, patrząc na błyszczącą w świetle księżyca wodę w basenie.
Westchnęłam, czując kopnięcie dziecka.
- Eh nie mów mi, że ty też wstałeś - wymamrotałam zrezygnowana.
Pod impulsem zeszłam ze schodów, w kierunku basenu. Usiadłam na krawędzi, spuszczając obolałe nogi do wody.
Zaczynałam czuć się coraz bardziej grupo i obrzmiale. Na moim brzuchu widoczne były świeże rozstępy. Miałam wrażenie że moje ciało po ciąży będzie istną katastrofą.
Przeglądałam się w wodnym odbiciu, starając się powstrzymać od negatywnego myślenia. Chciałam się cieszyć, byłam w takim dobrym miejscu, miałam przyjaciół i miałam przy sobie kogoś, kto mnie kochał.
Ale jednak coś było nie tak. Czułam tą pustkę, gdy myślałam o Tash i o wszystkich znajomych i bliskich mi osobach, których straciłam przez te lata.
Tęskniłam za Tash, napisałam do niej tyle razy, a ona po prostu je odczytywała, albo odpisywała że wciąż jest wkurzona i że napisze kiedy poczuje się lepiej. Miała rację, miała prawo być na mnie zła. Wykorzystywałam ją i nie mówiłam jej nic o tym co mnie trapi, a do tego totalnie ją olewałam.
Było mi okropnie przykro. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Kiedy byłam z Clintonem nie myślałam tyle nad tym, bo był dla mnie taki kochany i ciągle zajmował moją głowę rozmową.
Nagle usłyszałam za sobą odgłos spadającego kamyka.
Obejrzałam się lekko przestraszona, dostrzegając idącą w moim kierunku... Biddi?
- Pani Cave! - złapałam się za serce.
- Skarbie, zobaczyłam cię przez okno w kuchni, co tu robisz o tej porze? - zapytała troskliwie, obejmując mnie ramieniem, gładząc mnie.
- Chciałam oczyścić myśli - powiedziałam cicho.
- Wszystko w porządku, skarbie? - zapytała ściskając mnie mocniej. Odwzajemniłam uścisk. Ta kobieta była dla mnie na prawdę miła, pomimo faktu że znałyśmy się dopiero od kilku godzin.
- Nie wiem - powiedziałam szczerze.
- Jeśli to przez dziecko, to mogę cię zapewnić, że dasz radę. Słyszałam od syna, że macie problemy z przebiegiem, ale wszystko będzie w porządku, jeśli nie będziesz się tak przejmować. Doskonale to wiem, kiedy byłam w ciąży z Clintonem nie było za dobrze. Groziło mi że urodzę dwa miesiące przed terminem...
Spojrzałam na nią, słuchając jej uważnie.
- Ale wszystko jednak poszło dobrze - dokończyła z lekkim śmiechem - Jak widzisz, kompletny okaz zdrowia.
- Racja - uśmiechnęłam się krzywo, patrząc jej w oczy - Pani syn jest na prawdę niesamowity...
- Och, weź przestań - machnęła dłonią - Wiem jaki jest trudny. Zdziwiłam się bardzo, kiedy powiedział mi o tobie i o ciąży, ale to z jakim spokojem to mówił... Wtedy wiedziałam, że dorósł.
- Nie jest prosty, ale zawsze nawet jak się kłócimy, to on jest pierwszą osobą osobą skłonną do rozwiązania konfliktu - westchnęłam, patrząc na swoje zanurzone w wodzie stopy.
- Zawsze taki był, nie lubił długo się kłócić - podsumowała Biddi.
- Może ja już pójdę, długo tu już siedzę - wyrzekłam, podnosząc się.
Kobieta pomogła mi wstać, po czym spojrzała na mnie tym matczynym spojrzeniem. Aż zaczęło mi brakować mojej mamy.
- Jesteś na prawdę dobrą dziewczyną z tego co widzę i z tego co powiedzieli mi o tobie moi synowie - orzekła, przytulając mnie jeszcze raz.
Mały znowu mnie kopnął, przez co wzdrygnęłam się znacznie.
- To było dziecko? - głos Biddi brzmiał odrobinę inaczej, bardziej podekscytowanie.
- Tak, on lubi mnie torturować - zaśmiałam się cicho.
- Może będzie piłkarzem, albo sportowcem - stwierdziła kobieta - Clinton jak był mały upierał się, że zostanie surferem.
- Na prawdę? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- Tak, ale teraz idź spać. Rano opowiem ci więcej - ponagliła mnie, wchodząc ze mną do środka.
Skierowałyśmy się na górę i rozstałyśmy przy drzwiach do mojej sypialni, a raczej niedawnej sypialni Clintona.
Weszłam do środka, wślizgując się pod kołdrę na swoim miejscu. Ramiona Clintona niemal od razu oplotły mnie tak samo jak wcześniej.
- Gdzie byłaś? - zapytał rozespanym głosem.
- Nigdzie, musiałam chwilę pochodzić na świeżym powietrzu - powiedziałam, wkładając dłoń pod poduszkę.
- Przez chwilę myślałem... - wymamrotał w poduszkę.
- Co? - odwróciłam głowę odrobinę za siebie.
- Nic, nic, śpij - jęknął przysuwając się bliżej.
Usnęłam.