Perspektywa Clintona
Sprawdzałem gitarę i saksofon, przygotowując wszystko przed występem, podczas gdy wszyscy biegali wokoło robiąc mniej więcej to samo.
Kątem oka zerkałem na podest dźwiękowców szukając ciemnej szopy rozczochranych włosów, jednak jej tam nie było. Tak prędko znikła. W jednej chwili miałem wrażenie, że na mnie patrzy, a w drugiej już jej nie było.
Ta dziewczyna była dla mnie zagadką, oraz jedną ze słabości. Przy mało kim miałem tyle odwagi na bycie sobą. Wczorajszej nocy rozmawialiśmy i odpowiedziałem jej tyle historii z dzieciństwa, ile nie odpowiedziałem jeszcze żadnej ze swoich dziewczyn.
Ona nie jest twoją dziewczyną - upominałem się w głowie. Nie mogłem dać uczuciom się zmiksować. A przede wszystkim nikt nie mógł się dowiedzieć. To było skomplikowane.
Ciągle miałem w myślach jej ciało, które wyglądało jak niebo. Za każdym razem chciałem się poddać i dać jej z siebie więcej, jednak mój brak pewności siebie i tego że mnie nie zrani sprawiał, że po prostu tonąłem pośród jej wytatuowanych ramion, zapominając o wszystkim. Bo była tylko ona i tylko ja. Tylko my, nic więcej innego.
Idealna prostota.
Był poranek, a ja chciałem znowu wrócić do tego, co było wczoraj. Podniecenie zalewało mnie na myśl o tym, że po koncercie znowu zamknę się z nią w pokoiku na końcu autobusu, doprowadzając jej drobne ciało do drżenia wraz z moim.
- Halo, ziemia do Clintona? - mój brat pomachał mi dłonią przed oczami.
- Co znowu? - przekręciłem oczami, patrząc na niego znudzonym wzrokiem. Mój dobry nastrój nagle się ulotnił.
- Pytałem się co się takiego wydarzyło, że jesteś dzisiaj taki rozpromieniony i pełen energii, ale nic, bo znowu jesteś tym samym zrzędą - zaśmiał się Mitchel, klepiąc mnie po ramieniu.
- Mi się wydaje że musiał wczoraj zaliczyć - palnął Jesse z ogromnym uśmiechem na twarzy, wstając od swojej perkusji.
- Co wy gadacie? - westchnąłem, wracając do pracy przy nastrajaniu gitary.
- Clinton widać po tobie - odparł Jesse, stając przy mnie, patrząc na mnie naglącym spojrzeniem - No powiedz nam coś... Kto to? Jaka była?
- Boże, mówię wam że z nikim nie spałem - wywróciłem oczami, czując że muszę się jak najszybciej odciąć i zdystansować zanim się czegoś domyślą na temat Angeline.
- Lacey? - odparował Kras, robiąc minę jakby odkrył Amerykę - Pieprzyłeś się z Lacey od wywiadu no nie? Słyszałem was w kiblu.
- To nie ja - zmarszczyłem brwi - A poza tym ona nie jest w moim typie - o dziwo kiedy to powiedziałem od razu pomyślałem o ciemnych włosach Angeline, jej uśmiechu i drobnej filigranowej figurze. Tamta dziewczyna była kompletnym jej przeciwieństwem. Była wysoka, miała długie blond włosy i nienaturalnie duże usta.
Wszyscy wybuchli gromkim śmiechem na moje słowa.
- Clinton, ona jest bardzo w twoim typie - stwierdził Mitchel po chwili - Tylko z takimi się spotykasz. Nie wmawiaj mi, że tak nie jest.
Miał rację, chociaż nie chciałem tego przyznać. Ale wszystkie dziewczyny z którymi byłem były takie same i nie miały w sobie nic niezwykłego. Nie umiały mnie zaciekawić, nie umiały mnie zatrzymać, zahipnotyzować, a co dziwne dziewczyna kompletnie nie w moim typie umiała to zrobić.
- Daj mi spokój to nie ja - odparłem zrezygnowany.
- Angie?! - krzyknął Kras, na co podniosłem głowę, dostrzegając ją w tym samym miejscu, gdzie znikła mi z oczu ostatnim razem.