Ostatnie dni przed wyjazdem Clintona były męczące. Pakowanie na dwa miesiące w Europie i Australii było nie lada wyzwaniem. Ten ostatni czas spędziliśmy razem z Beau, robiąc wszystko co tylko dusza zapragnęła. Byliśmy razem w górach w północnej części Kalifornii na jedną noc, specjalnie, żeby pokazać małemu trochę więcej natury, bo nie oszukujmy się LA nie cechowało się mnóstwem różnorodnej flory.
Wróciliśmy z naszej małej ekspedycji dwa dni przed jego wyjazdem. Nie mogłam powiedzieć, że czułam się źle z myślą, że go nie będzie. Czułam po prostu, że opuszcza mnie pewność siebie, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że w nocy nie będzie mnie miał kto przytulić albo pocałować w czoło gdy przyśni mi się koszmar.
Dzisiaj na dodatek przypadała kolejna data mojej sesji z psychologiem. Czasem chodziłam na spotkania razem z Clintonem, bo to pomagało nam zrozumieć się nawzajem, a przede wszystkim jemu wczuć się w moje położenie i pomagało mu zrozumieć przez co przeszłam kiedyś.
Właśnie zaparkowaliśmy przed biurem terapeutki, a ja poczułam nagły przypływ niepokoju. Czułam, jakbym zrobiła coś złego, jakbym bała się kary. A nawet nie wiedziałam... Nie potrafiłam opisać dlaczego właśnie się tak czuję. Miałam kłopoty z nazywaniem emocji i to był jeden z moich problemów. Dusiłam się sama w sobie do takiego stopnia, że nie potrafiłam określać własnych emocji.
- Chyba zwymiotuję z tych nerwów - wymamrotałam pod nosem, wyskakując z auta, zamykając za sobą drzwi, podczas gdy on robił to samo.
- Nie stresuj się. To tylko rozmowa - wzruszył ramionami, jak zwykle bezproblemowy.
- Jestem tylko wariatką, która tyka niczym bomba zegarowa, nie będę się stresować - wybuchłam śmiechem.
- To, że przeszłaś trudny okres w życiu nie znaczy, że jesteś wariatką. To tylko okres, nie definiuje całego twojego życia. Zalewasz się negatywnym myśleniem - wyjaśniał, idąc tuż obok mnie, gestykulując leniwie, machając kluczem do auta w ręku.
- Odezwał się ktoś kto wygląda na martwego w środku - zachichotałam, przypominając sobie jak wiele razy robił grobową minę do lusterka auta gdy Beau pytał się go ile jeszcze drogi zostało do gór.
- Musimy mieć coś wspólnego - zarechotał, potrząsając moim drobnym ramieniem - Inaczej nie bylibyśmy dla siebie dobrzy.
- Jak ci się wydaje mądralo - trąciłam go w bok, wyrywając się do przodu.
Jednak zapomniałam że jego nogi są dłuższe, co spowodowało że zrównał się ze mną krokiem w ułamku sekundy.
- Gimnastykujesz mnie od rana, co? - poczułam jak jego dłoń chwyta moją, delikatnie splatając nasze palce w cudowną jedność. Od razu poczułam jak moje serce bije mocniej.
- Potrzebujesz tego - uśmiechnęłam się promiennie, odrobinę sztucznie, ale to przez stres wywołany wizytą.
- Wyluzuj, jestem tutaj i wiedz że nie ważne co się stanie, co usłyszę... - Poczułam jak staje przede mną, kładąc swoje dłonie na moich ramionach - Nie mam najmniejszego zamiaru cię zostawiać. Potrzebuję cię bo cię kocham, a nie kocham bo cię potrzebuję. Pamiętaj, że zawsze o tobie myślę i zawsze masz we mnie wsparcie... Jestem twój, Angeline.
- A ja twoja, Clinton - skinęłam głową, ocierając łzy, wtulając się w niego, podczas gdy on zacieśnił uścisk, szepcąc mi jak bardzo silna jestem i jak bardzo mnie kocha.
Jak bardzo chciałam, żeby tak zostało już na zawsze.
////
Niedługo wprowadzę ciekawy rozwój wydarzeń stay tuned ;) Mam nadzieję że się podoba tho