Minęły trzy tygodnie od czasu gdy Clinton odwiózł mnie do domu. Miał bardzo mało czasu na rozmowy, jednak jakoś udawało nam się pisać albo rozmawiać ze sobą mimo różnicy stref czasowych.
Miałam lekki problem z pieniędzmi, ponieważ leki i zastrzyki kosztowały, a do tego lekarz był drogi, ponieważ Clinton uparł się, że muszę chodzić do najlepszego lekarza, zwłaszcza, kiedy ciąża nie przebiegała prawidłowo. Do tego dochodziły moje rachunki za ogrzewanie i za prąd.
Przestawało mnie być stać na życie.
Kontrakt na Warped był umową o zlecenie, a ponieważ go nie wykonałam, dostałam tylko 1/3 wypłaty, która mi się należała.
Tak więc z początkiem miesiąca byłam bez środków na koncie. Nie chciałam prosić Clintona o pomoc. Czułam się z tym okropnie. Wiedziałam, że musiałam z tym co zrobić, ale wszystkie możliwe rozwiązania były dla mnie nie za dobre.
Nie chciałam się wyprowadzać z domu, w którym spędzałam każde wakacje jako dziecko. Parterowy dom z ukrytym poddaszem tuż przy plaży, z salonem, kuchnią i dwoma łazienkami i tarasem... To był dom w którym moja rodzina była szczęśliwa i przede wszystkim była rodziną...
Chciałam trzymać tuż przy sobie te wspomnienia. Trzymałam się ich tak kurczowo, że aż bielały mi kostki.
Leżałam na łóżku, czytając książkę z kotem leżącym na poduszce obok. Przez okno wpadało cudownie chłodne powietrze. Patrzyłam przez nie na dwór, gdzie doskonale było widać drogę, którą jechały co jakiś czas samochody.
- Angie? - usłyszałam głos Tash towarzyszący odgłosowi trzeszczących schodów.
- Leżę... jak zwykle - westchnęłam ciężko, rzucając książką w ścianę naprzeciwko.
- Wytłumaczysz mi to? - dziewczyna stanęła na szczycie spiralnych schodów, trzymając w dłoni plik kartek i listów.
- Co? - spojrzałam na nią lekko zdziwiona jej zachowaniem.
- Całkiem przypadkiem zobaczyłam twoje wyciągi z konta i zauważyłam... - wzięła oddech, kręcąc głową -... że jesteś w debecie.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Uniosłam się do siadu, czując, że puszczają mi nerwy.
- Dlaczego do chuja szperasz w moich rzeczach?! - krzyknęłam, czując wzbierającą we mnie falę furii.
- Dlatego, że sprzątałam, a to było na wierzchu! - odkrzyknęła, rzucając we mnie kartkami - Powiedz mi, dlaczego Clinton ci nie pomaga?
- Nie chcę go prosić... - powiedziałam biorąc głębokie oddechy. Nie chciałam się denerwować bo to mi szkodziło, ale było już za późno.
- Czy ty jesteś nienormalna?! - ciemnowłosa przysiadła na brzegu łóżka - Porozmawiaj z nim i powiedz mu wszystko!
- Nie wiem, Tash. Nie chcę nikogo prosić...
- Albo ty z nim porozmawiasz, albo ja to zrobię! - zagroziła mi, wstając z łóżka i schodząc na dół.
- Tash, okay. Okay, porozmawiam z nim! - wrzasnęłam za nią, zanosząc się łzami.
Płakałam długo, aż straciłam poczucie czasu. Jednak po pewnym czasie policzki mi wyschły, a ja uspokoiłam się.
Tash obraziła się zapewne, ponieważ gdy zeszłam na dół nigdzie jej nie było.
Czułam się z tym źle, ale musiałam wyciszyć myśli. Włączyłam telewizor, żeby zakłócić wszechobecną ciszę, podczas gdy zabrałam się za gotowanie obiadu. Zaczęłam przygotowywać makaron z pesto, ponieważ to znalazłam w lodówce.
Zdecydowałam się przełamać i napisać do Clintona.
Angeline
Przepaypalował byś mi trochę gotówki?
Nie czekałam długo na odpowiedź, bo po trzech minutach dostałam odpowiedź.
Clinton
Ile potrzebujesz?
Angeline
200 dolarów
Clinton
Już się robi :)
Ej wszystko w porządku?
Nie wiedziałam, co odpisać... Nie miałam pojęcia co mu powiedzieć. Po prostu zostawiłam wiadomość na wyświetlonym.
Dostałam powiadomienie, że na moje konto wpłynął przelew od Clintona. Jednak po chwili mój telefon zaczął dzwonić. To było połączenie od chłopaka na Facetimie.
Odebrałam, widząc jego twarz po drugiej stronie. Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc kaptur naciągnięty na jego głowę. Jego wzrok był rozespany, jednak on sam wyglądał na zadowolonego.
- Hej, skarbie - odparł, uśmiechając się na mój widok.
- Wiesz gdzie jest uśmiech, niebywałe - zachichotałam wraz z nim.
- Wszystko u ciebie w porządku? - zapytał po chwili. To był zapewne cel dla którego dzwonił. W jego głosie słyszałam niepokój.
- Tak, tak... Właśnie gotuję obiad - pokazałam na garnki na kuchence.
- To super - stwierdził, patrząc gdzieś w dal - Wiesz, ostatnio tak się zastanawiałem i chciałbym żebyś się do mnie przeprowadziła. Wiesz, potrzebujesz opieki, a Tash nie może być z tobą tyle, ile potrzebujesz...
- Nie wiem, nie chcę opuszczać tego domu - westchnęłam, siadając na krześle. Zaczynałam robić się zmęczona staniem.
- To stara rudera, maleńka. Zaraz uczepi się grzyb. Nie powinnaś tam mieszkać, to niedługo zacznie się sypać. Nie chcę żebyś ty i nasz synek mieszkali w tym miejscu - wyznał szczerze.
- Nie wyprowadzę się stąd Clinton. To jest mój dom, nie mogę porzucić tego miejsca. A poza tym co mi zaoferujesz, jeden pokój w domu współdzielonym z grupą zakochanych w libacjach australijczyków?!
- Wiesz, zadzwoń jak się uspokoisz. Nie chcę z tobą rozmawiać w tym stanie - odparł ze stoickim spokojem, zaciskając szczękę brunet.
Rozłączył się, zostawiając mnie kompletnie rozbitą i nie mającą zielonego pojęcia co najlepszego zrobić.
Musiałam odpuścić przeszłość, ale to nie było proste. Nie wiedziałam, czy umiem dać sobie zapomnieć.