- Wszystko jest dobrze, tak, jak najbardziej - powiedziała przez telefon pielęgniarka, rozłączając połączenie - Doktor Dune jest w drodze.
- Mogę dostać znieczulenie? - zapytałam, czując jak skurcze się nasilają.
Pojawiały się teraz nie raz na pół godziny, tylko raz na dziesięć minut. Bałam się że było blisko, a ja jeszcze nie dostałam żadnych leków, a nic niczego. Po prostu przebrałam się i leżałam, czekając na Bóg wie co. Nikt nie wchodził do pokoju, a za szybą na korytarzu widziałam Clintona, który rozmawiał przez telefon.
- Muszę najpierw sprawdzić rozwarcie - orzekła kobieta, wkładając rękawiczki.
Kazała mi rozłożyć nogi, co zrobiłam, układając je w specjalnych miejscach.
Kobieta nachyliła się, sprawdzając coś, dotykając mnie zimnym przedmiotem, co wywołało we mnie dreszcze. W tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Clinton ze spłoszonym wyrazem twarzy na widok badania.
- To ja może wyjdę... - odwrócił się na pięcie, zamierzając znowu opuścić pomieszczenie.
- Nie ma potrzeby, panie tato. Już kończymy - zaśmiała się pielęgniarka, kończąc badanie, wskazując mi żebym zdjęła nogi, co zrobiłam - Sześć centymetrów. Zaraz wrócę ze znieczuleniem. Rozumiem, że rodzimy naturalnie?
- Plan był inny, ale wydaje mi się że tak będzie lepiej - skinęłam głową.
- Dobry wybór. Dziecko nie jest takie duże jak doktor Dune podejrzewała z tego co widzę... - przejrzała książeczkę pacjenta, uśmiechając się i wychodząc.
- No i jak, panie tato? - uśmiechnęłam się słabo, wyciągając dłoń w jego kierunku, a on ją uchwycił.
- Twoja siostra będzie tu za parę dni, a Mitchel pojechał po Tash - wyjaśnił, siadając na fotelu obok mnie.
Sala była wyposażona w telewizor i meble, tak, że wyglądała bardziej niczym pokój hotelowy, nie szpital. Poprawiło mi to samopoczucie. Kiedyś mówiłam mu jak bardzo nie lubię szpitali i jak się ich boję po tym, jak zamykali mnie na oddziale z powodu mojej choroby.
Było mi ciepło na sercu, gdy pomyślałam o tym, że on na prawdę mnie słucha, a nie zapomina jak wszyscy.
- Uff... - wzięłam oddech, czując kolejny skurcz - Podasz mi okład? - pokazałam na stolik.
Chłopak przyłożył mi zimną torebkę z lodem do czoła, gładząc palcem wierzch mojej dłoni, żeby mnie uspokoić.
- Będzie w porządku. Dwa dni poleżysz tutaj, a potem wrócimy do domu - mówił do mnie, żeby rozproszyć moją uwagę od bólu.
- A co, jeśli nie dam sobie rady? Ja... Ja nie dam rady, Clinton... Ja nie wiem, jak ja sobie z tym poradzę - czułam łzy w oczach gdy ból narastał.
- Razem sobie poradzimy. Mamy wsparcie - obejrzał się, a ja dostrzegłam grupkę, która jakimś cudem znalazła się za szybą.
Zauważyłam wśród nich nowo przybyłą Alexę, oraz Tash, która wyglądała na zmartwioną. Pierwsza machała w moim kierunku książką, jakby chciała mi ją dać.
- Zapytaj jej co to za książka? - posłałam im wszystkim uśmiech, czując że skurcz minął.
- Po co? - zmarszczył się dziwnie brunet.
- Chce mi ją dać - klepnęłam go w dłoń, na co ten z westchnieniem wyszedł na korytarz.
Po chwili Alexa weszła do pomieszczenia.