Rozdział trzydziesty drugi

3.8K 276 441
                                    

Sophie obudziła się w przeddzień wigilii ciesząc się, że w końcu ma spokój. Choć lubiła Hogwart, to powrót do rodzinnego domu był możliwością wypoczynku i odetchnięcia od wszystkiego.

Dziewczyna po chwili zeszła na dół, jeszcze będąc w piżamie. W kuchni zobaczyła swoją mamę, która już coś przygotowywała.

- Cześć mamo - przywitała się Krukonka, przytulając się do mamy.

- Cześć córciu, cieszę się, że cię widzę. Tyle miesięcy się cię nie widziałam - powiedziała Caroline.

- Ja też się cieszę. I nie chciałam wczoraj być niemiła, po prostu wydarzyło się coś, co dało do myślenia - rzekła Sophie.

- Rozumiem cię, ale może będzie lepiej jak się wygadasz? - zaproponowała Caroline.

- Sama nie wiem. Teraz wolałabym odpocząć od tego wszystkiego. I zjeść śniadanie - stwierdziła młodsza blondynka.

- Jasne, chcesz żebym ci w czymś pomogła? - zapytała kobieta.

- Nie trzeba, sama sobie zrobię. Może nie będę mistrzem kuchni jak mój brat, ale to nie znaczy, że nie potrafię zrobić sobie naleśników - powiedziała Sophie.

- Wierzę, że potrafisz wiele. Nie wątpię w to - rzekła Caroline.

- Zrobić ci kawę? - zapytała Sophie, wyjmując składniki do ciasta na naleśniki.

- Naprawdę nie musisz - rzekła Caroline, ale Sophie i tak chciała zrobić coś miłego dla mamy.

Dziewczyna zabrała się za zrobienie naleśników, oraz herbaty dla siebie i kawy dla mamy. W końcu po kilkunastu minutach wszystko było gotowe i obie usiadły przy blacie w kuchni, by pogadać.

- Wiem, że to przykry temat, ale jak właściwie było pomiędzy tobą a Pandorą? W sensie skąd wiedziałyście, że to jest ta największa przyjaźń, na zawsze? - spytała Sophie.

- My z Pandorą poznałyśmy się w pociągu jadąc pierwszy raz do Hogwartu. Od tamtego czasu po prostu wiedziałyśmy, że zawsze możemy na siebie liczyć. Że nigdy się nie zawiedziemy na sobie. Pandora była niezwykła, co z pewnością odziedziczyła po niej jej córka.  Oczywiście miałyśmy też innych znajomych, ale my zawsze sobie mogłyśmy ufać. I stawałyśmy w obronie, gdy ta druga potrzebowała pomocy. Ona zawsze tryskała optymizmem i radością. Nadal mi jej brakuje - rzekła Caroline ze smutkiem i nostalgią.

- Szkoda, że zginęła - powiedziała Sophie.

- Przez te lata mi jej bardzo brakowało, ale wiem, że nic nie mogę z tym zrobić. Miałam jeszcze inne koleżanki i kolegów, ale to nie to samo. W naszym dormitorium było nas cztery. My się przyjaźniłyśmy z Pandorą, czasami gadałyśmy też z Alex Russo, ale ona miała też czasami innych znajomych - powiedziała Caroline.

- Co się z nią stało? - spytała zaciekawiona Sophie.

- Po szkole nasze drogi się rozeszły, słyszałam tylko, że wyszła za mąż, urodziła córkę i zaginęła - stwierdziła Caroline.

- Naprawdę przykre. I nikt nie wie co się z nią stało? - zapytała dziewczyna.

- Nie wiadomo, ale może zginęła z ręki Sama-Wiesz-Kogo? W końcu niejedna osoba padła jego ofiarą, a byli z mężem w Zakonie Feniksa - powiedziała Catoline.

- Zakon Feniksa? - spytała młodsza blondynka. Pierwszy raz się spotkała z tą nazwą.

- Organizacja, którą założył Dumbledore do walki z Sama-Wiesz-Kim. Aktualnie została rozwiązana i mam nadzieję, że już nie będzie potrzeby jej wznawiania. I tak, ja z tatą też im pomagaliśmy. Choć ja nie miałam tak wielu misji, gdyż byłam w ciąży najpierw z tobą, potem z Taylorem. Ale cały czas się bałam o to, co się stanie. Czy przeżyjemy? Czy będziemy mogli stworzyć wam normalny dom, bez wojny? - mówiła Caroline.

- A co z tą czwartą współlokatorką? - zapytała Sophie. Cieszyła się, że wojna już minęła. Była ciekawa jednak, co się działo w szkole. I chciała się też czegoś dowiedzieć o Huncwotach i rodzinie Chase, ale jednocześnie nie mówiąc o Mapie Huncwotów. Prawdopodobnie mało kto o niej wiedział.

Carolne westchnęła.

- Z nią było najgorzej. Siedem lat z nią w dormitorium to coś, czego nie polecam. Nie lubiłyśmy jej. Strasznie się rządziła i chciała, żeby każdy jej usługiwał. Zadawała się głównie ze Ślizgonami i tylko niektórymi Krukonami. Zachowywała się, jakby była niewiadomo kim. Nazywała się Irma Flint i wyszła za Ślizgona. Chyba mają też córkę. Naprawdę mocno załaziła za skórę - powiedziała Caroline.

- Współczuję - odparła  Sophie.

- Było minęło. A powiedz coś więcej, jak tam u ciebie? Poznałaś kogoś nowego? - spytała kobieta.

- Tak, poznałam kilka osób - rzekła zgodnie z prawdą dziewczyna.

- Kogo? - spytała z zainteresowaniem Caroline.

Wtedy jednak do kuchni wszedł Taylor.

- Cześć - przywitał się chłopak.

- Już wstałeś śpiochu? - spytała Sophie.

- Tak, ja się bardziej dziwię, że ty już wstałaś - odparł brunet.

- Ja zawsze wcześniej od ciebie wstaję - powiedziała Sophie.

- Nieprawda - stwierdził Taylor.

- Może pójdziecie po śniadaniu odwiedzić dziadków? - zaproponowała Caroline. Miała na myśli rodziców Edwarda, gdyż jej mieszkali gdzie indziej i zobaczą ich dopiero w wigilię.

- Jasne, chętnie zobaczę babcię i dziadka - powiedziała dziewczyna.

- Ja też! Tylko zjem śniadanie - dodał jej brat.

W końcu po zjedzeniu przez Taylora śniadania, rodzeństwo ubrało się w ciepłe kurtki i wyszli na dwór. Nadal było tam dużo śniegu, chociaż już nie padało.

Pauline i Leonard Mason mieszkali tylko kilkadziesiąt metrów dalej, przy tej samej ulicy. Zazwyczaj budzili się wcześnie, dlatego nie było problemu, że przychodzą o tej porze. Gdy zapukali, otworzyła im babcia Pauline. Bardzo się ucieszyła na ich widok, kazała zdjąć kurtki i buty, a następnie zaprosiła do salonu, gdzie przywitali się z dziadkiem Leonardem.

- Chcecie herbaty? Ciasteczek? Ciasta? A może kakao lub gorącą czekoladę? - zapytała Pauline.

- Nie trzeba babciu, przed chwilą jedliśmy śniadanie - powiedziała Sophie.

- Ja też od razu po śniadaniu przyszedłem - dodał Taylor.

- Czyli zrobię wam herbaty i ciasteczka - powiedziała babcia, po czym poszła do kuchni.

- Jak wam idzie w szkole? - zapytał dziadek.

- Dobrze, choć jest dużo nauki. Niedługo SUMy - powiedziała Sophie.

- A ja byłem już w Hogsmeade i tam jest świetnie - powiedział Taylor z zapałem.

- Pamiętam, jak ja byłem w szkole. Wtedy jeszcze Dumbledore nie był dyrektorem tylko transmutacji uczył. W ogóle znacie Hagrida? Chodziłem z nim do szkoły, nawet byłem z nim w dormitorium. Został wyrzucony, bo niby kogoś skrzywdził. Ale ja wiem, że nie mógłby tego zrobić. To z pewnością zrobił ktoś inny - powiedział dziadek.

- Kto? - zapytał Taylor.

- Leo, co dzieciom takie rzeczy będziesz opowiadał! Macie tutaj ciasteczka i herbatę - powiedziała Pauline.

Rodzeństwo spędziło miły czas u dziadków, rozmawiając na różne tematy. Babcia uparła się, że choć raz chce im zrobić obiad, skoro przez większość roku są w Hogwarcie. Tak więc zanim wyszli, zdążyło się już zrobić ciemno.

- Udała się wizyta u dziadków? - zapytała Caroline, gdy przyszli do domu.

- Pewnie! Naprawdę dużo nam opowiadali i było ciekawie. Za to babcia wcisnęła nam tyle jedzenia, że nie wiem kiedy to zjemy - powiedziała Sophie.

- Jako przyszły mistrz kuchni stwierdzam, że babcia by się nadawała na kucharkę roku. Oczywiście razem z tobą, mamo - rzekł Taylor.

- I babcią Dorothy - dodała Sophie, mając na myśli mamę ich mamy.

Ten dzień spędziła bardzo miło, w towarzystwie najbliższych jej osób. Tego właśnie było potrzeba.

Deception | Fred Weasley ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz