I.7.

227 35 12
                                    

19. Ingmar.

Grudzień 2011 r.

Ewa chciała przyjść do mnie! Nie planowałem takiego szczęścia. Szybko wysłałem smsa do Djamela: „Przyjacielu, ogarnij dom, będziemy mieli gościa". Wiedziałem, że zrozumie. Poprowadziłem Ewę do mnie trochę naokoło, ale dzięki temu mieliśmy fajny spacer, a Djamel miał czas posprzątać. I jeszcze zrobił kolację. Prawdziwy przyjaciel.

Spędziliśmy razem miły wieczór. Najpierw w kuchni z Djamelem, a potem sami w moim pokoju. Kiedy Ewa stwierdziła, że jest zmęczona i musi wracać, zaproponowałem jej, żeby została u mnie. No jak miałem ją wypuścić, żeby wracała sama po nocy? O dziwo, zgodziła się. I jeszcze lepiej. Nie kazała mi spać na podłodze.

– Zmieścimy się razem – stwierdziła. I tak spędziłem moją pierwszą wspólną noc z Ewą. W moim łóżku, w ubraniu. Przytuliła się do mnie i zasnęła. A ja myślałem, że większe szczęście albo większy pech nie mogły mnie spotkać. Byłem jednocześnie w euforii, że mam ją tak blisko i sfrustrowany, że nie pozwoli mi się zbliżyć do siebie. Ciężko mi było zasnąć. Nad ranem nie wytrzymałem i przytuliłem ją mocniej, a potem zacząłem całować. Spodziewałem się, że mnie pogoni, ale ona oddała mi pocałunek, a po chwili całowała mnie też. Zatrzymała mnie dopiero, kiedy próbowałem ją rozebrać. – Nie, proszę, niech to nie idzie tak daleko – poprosiła. Zebrałem wszystkie swoje siły, żeby nie pogniewać się na nią. Marzyłem już tylko o tym, żeby to poszło dalej, jak najdalej... Ale musiałem uszanować jej wolę. Nigdy w życiu nie zrobiłbym jej czegoś, czego nie chciała. Mogłem tylko mieć nadzieję, że mnie zechce. Ona spojrzała jednak na mnie smutnym wzrokiem i powiedziała: – Nie mogę tego zrobić. To byłoby nie fair w stosunku do Kamila. Pozwól mi się najpierw z nim rozstać.

– A zamierzasz to zrobić? – spytałem z nadzieją.

– Mam nadzieję, że tak – odpowiedziała zagadkowo.

Była sobota rano. Słońce zajrzało mi do pokoju i promień światła rozświetlił jej twarz. – Jaka ty jesteś piękna, Ewo – pomyślałem. – I jak ja cię kocham. – Ewa jednak uznała, że musi wstawać.

– Zostań chociaż na śniadanie – poprosiłem. – Zrobię ci coś po norwesku.

– Zgoda. – Chyba ciekawość w niej przeważyła. Zrobiłem jej coś, co wydawało mi się, że każdemu może smakować. Sveler, czyli średniej wielkości placuszki, trochę podobne do amerykańskich pancakes, raczej nie do francuskich naleśników, crêpes. Przyrządza się je na słodko, muszą być grubsze i puszyste. Miałem nadzieję, że zabłysnę oryginalnością, bo kiedyś na Djamelu zrobiłem nimi wrażenie, ale Ewa spojrzała tylko i powiedziała, że w Polsce też się je coś podobnego, tylko zamiast proszku do pieczenia, daje się drożdże i to się nazywa „racuchy". Zaraz jednak uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że bardzo lubi wszelkiego rodzaju placki i potrawy z ciasta, chociaż śniadanie rzadko je na słodko. Tym razem dla mnie zrobiła wyjątek i oboje dobrze się bawiliśmy. Kiedy zjadła moje placki i nadal uśmiechała się do mnie, poczułem ulgę. Znaczy, smakowało jej.

– W porządku? – spytałem jej, kiedy byliśmy już po śniadaniu.

– Tak, twoje placki były bardzo dobre. Jak to się nazywało?

– Sveler.

– Pierwszy raz jadłam norweskie śniadanie – zażartowała sobie – ale skoro nadal żyję, to znaczy, że niezły z ciebie kucharz.

– Lubię gotować – stwierdził. – A gotowanie dla ciebie to sama przyjemność. – Złapałem ją za rękę i patrzyłem jej w oczy. Uśmiechała się do mnie i poczułem potrzebę, żeby ją pocałować. Nie odsunęła się, kiedy moje wargi dotknęły jej słodkich ust. Ale w tym momencie do kuchni wszedł Djamel, widocznie zwabiony zapachem:

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz