I.15.

197 32 4
                                    

42. Ingmar.

Lato 2012 r.

Czas leczy rany. Tak mówią. Wziąłem się za pracę i nawet się nie obejrzałem, kiedy przyszedł wrzesień. 10 września miałem obronę doktorską. Udało się. Tym samym spełniłem moje marzenie. Od razu złożyłem CV na uczelni, licząc na to, że będę mógł podjąć pracę już w tym roku akademickim. Ciągle pracowałem jednak w Luwrze, czekając na odpowiedź z Beaux–Arts.

Jesień 2012 r.

Od czasu do czasu myślałem o Ewie, ale nie odważyłem się do niej napisać. Nie chciałem mieszać jej w życiu, nie chciałem rozdrapywać swoich ran. 

Na początku października poznałem w Luwrze turystkę ze Szwecji. Tak jak kiedyś Ewa, stała z koleżanką przy posągu Nike i mu się przyglądała. Nie była do niej podobna, nawet nie patrzyła w ten sam sposób, ale coś mnie chwyciło za serce w samej tej scenie. Tak, jakby ktoś odkopał we mnie coś, co zakopałem bardzo głęboko. 

Okazało się, że Elsa nie jest turystką, tylko studentką ekonomii. Przyjechała na wymianę studencką do Paryża i miała zostać do końca tego roku akademickiego. W porywie emocji zaprosiłem ją na kawę. Przyjęła zaproszenie. Chyba ja też jej się spodobałem, bo tydzień później spotkaliśmy się znowu i wylądowaliśmy u niej w łóżku. Sama mnie zaprosiła. I tak zacząłem spotykać się z Elsą, a z nią zaczęło się moje nowe życie. Niby zdawałem sobie sprawę, że nasza znajomość nie opiera się na niczym głębokim, ale wydawało mi się, że żadnemu z nas to nie przeszkadzało.

Grudzień 2012 r.

I tak było do czasu, aż pod koniec grudnia dostałem e–mail od Ewy. Napisała mi, że urodziła córkę i dodała, że chciałaby, żeby nasza przyjaźń przetrwała. Nazwała córkę Inga! Dołączyła mi zdjęcie z nią. Kiedy zobaczyłem dzidzię z jasnymi włosami i niebieskimi oczami, myślałem, że dostanę zawału. – Czy to na pewno nie mogłoby być moje dziecko? – pomyślałem od razu. Niby Ewa mówiła mi, że jest pewna, ale mówiła mi też inne rzeczy... na przykład, że zerwała z tym Kamilem, który teraz był jej mężem. Poczułem się niepewnie. Tyle bym dał, żeby mieć pewność...

 Kiedy Djamel wrócił, pokazałem mu zdjęcie:

– Co o tym myślisz, przyjacielu? – spytałem.

– O! Ewa i jej dziecko. Śliczne dziewczyny.

– Ja cię pytam, co sądzisz o dziecku? Nie uważasz, że jest do mnie podobna?

– Nie wiem, ale nawet gdyby była, to co to teraz zmieni? Pozwoliłeś Ewie wyjechać i wyjść za mąż za innego. Trochę za późno na takie rozważania. – Zastanowiłem się. Djamel miał rację. – Co mógłbym teraz z tym zrobić?

Następnego dnia pokazałem jednak zdjęcie też Patrycji.

– Mała wygląda jak kopia swojego ojca – zawyrokowała.

– To znaczy kogo? – zdenerwowałem się.

– Kamila oczywiście. Zdaje się, że Ewa nie miała wątpliwości co do tego, kto jest ojcem jej dziecka.

– Ale ja teraz mam.

– Poniewczasie. Ale jeśli już musisz wiedzieć, to poczekaj chwilę. Znajdę zdjęcie z ich ślubu, które mi kiedyś przysłała. – Patrycja grzebała chwilę w swoim telefonie i po chwili pokazała mi zdjęcie Ewy i jej męża. Niebieskooki blondyn uśmiechał się ze zdjęcia dumnie. Nie był taki blady, jak ja, ale rzeczywiście córka była podobna do niego. Uderzyło mnie za to coś innego na tym zdjęciu. Ewa. Ona się nie uśmiechała. Patrzyła w stronę aparatu, ale nie w obiektyw, tylko jakby dalej, przez niego. Na tym zdjęciu miała ciemnozielone oczy, takie jak zawsze wtedy, kiedy nie świeciło słońce. Na zdjęciu z dzieckiem była uśmiechnięta, a na tym ze ślubu nie. – Jakim ja byłem kretynem! – pomyślałem wtedy z żalem. – Ona wcale nie chciała wyjść za niego... Chodziło jej tylko o to, żeby dziecko miało ojca. I to ja mogłem nim być. I screwed up. Jeg dreit meg ut...

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz