VI.13.

211 32 0
                                    

175. Jurij.

Październik 2018 r.

Oczywiście, musiałem zepsuć ten cudowny moment, inaczej nie byłbym sobą.

– Dziękuję ci za pomoc, Ewo. A masz może drukarkę? – spytałem. I niepotrzebnie tak szybko o to spytałem, bo wtedy zreflektowała się, że siedzimy przytuleni i szybko wstała. Chciałem być uprzejmy, a wyszło głupio.

– Tak, mam, oczywiście. Zaraz ci to wydrukuję – powiedziała i poszła z laptopem do swojej sypialni. Zaraz przyniosła mi cztery kartki. Po dwie wersje w każdym języku. Nadal trzymała komputer w ręce. – Podaj mi swój adres e–mail, to wyślę ci te dokumenty, gdybyś potrzebował je kiedyś zmodyfikować. – Podałem jej mój e–mail. Wysłała mi moje CV. – To teraz masz też mój adres e–mail – uśmiechnęła się. – Jeśli chcesz, mogę wziąć twoje CV jutro do pracy i je zostawić w kadrach – zaproponowała.

– Naprawdę? – ucieszyłem się. – Dziękuję ci, Ewo.

– Nie ma sprawy. I tak tam idę – zaśmiała się. Nawet nie zauważyliśmy, że minęły już trzy godziny i dziewczynki przybiegły zaraz z informacją, że są głodne.

– Zaraz nam coś przygotuję – zaproponowała Ewa. – Skoro tak lubisz gotować, to może mi pomożesz w kuchni? – spytała. Od razu wstałem z miejsca.
Poszliśmy do jej kuchni. Podobało mi się tam. Było jasno i przestronnie. Nie tak, jak w tych starych blokach, gdzie mieszkałem z Olgą.

– Co robimy? – spytałem.

– Umiesz robić kruche ciasto? – spytała.

– Nie bardzo.

– To pokrój, proszę, kiełbasę, ser, cebulę i pieczarki w kosteczkę – poprosiła, podając mi deskę, nóż i te produkty.
Wziąłem się do pracy. Ona też. Kątem oka widziałem, jak wyrabia w misce ciasto, a potem wykłada je na okrągłą płaską blaszkę i wstawia do piekarnika. Nie wiedziałem co robi. Ciasto z kiełbasą? Przyglądając jej się, o mało nie odciąłem sobie palca. Skaleczyłem się trochę. Ewa podeszła wtedy do mnie i z troską owinęła mi palec chusteczką, a potem kazała ją przytrzymać. Sama poszukała gazika, wody utlenionej oczyściła mi rankę, a potem zakleiła palec plasterkiem opatrunkowym. Jak wykwalifikowana ratowniczka.

– Dziękuję. Masz wprawę – zauważyłem.

– No mam. Ja też sobie ciągle coś robię – zaśmiała się serdecznie i spojrzała na mnie z pobłażliwością. – Trzeba było patrzeć na palce, a nie rozglądać się po kuchni. – Zaczerwieniłem się mimowolnie. A więc zauważyła, że zerkałem na nią. Skończyłem to krojenie i spytałem:

– Co mam teraz zrobić?

– Już nic. Spód do tarty musi się podpiec, potem wykłada się te kosteczki i zalewa ubitymi jajkami z przyprawami.

– Takie małe jajka?

– To przepiórcze. Na kurze Inga jest uczulona – wyjaśniła. – Ale te smakują dobrze.

– I co to będzie?

– Tarta lotaryńska. Najlepsze, co mają we Francji – stwierdziła. – Ale w mojej modyfikacji.

– Nie byłem nigdy we Francji – odparłem.

– To wszystko, co najlepsze, jeszcze przed tobą – uznała i uśmiechnęła się znowu do mnie. Jakie to było cudowne uczucie, tak patrzeć jak ona się uśmiecha.

Pół godziny później jadłem jedną z najlepszych potraw, jakich w życiu próbowałem. Ewa wyjaśniła mi, że to coś nazywa się quiche lorraine i je się to w południe, jako przekąskę. Tylko Francuzi nie dodają pieczarek. Powiedziała mi też, że tarty we Francji mogą być słodkie lub słone, ale zawsze są wyjątkowe. I już zacząłem jej wierzyć.
Dzieciakom też smakowało. Inga oczywiście już znała tę tartę, ale Olga, tak jak ja, próbowała jej pierwszy raz.

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz