III.11.

189 33 11
                                    

92. Ewa.

Marzec 2015 r.

Sama nie wierzyłam, że zaprosiłam Ingmara do Polski. Miałam trochę wyrzuty sumienia z tego powodu, ale naprawdę bardzo chciałam go zobaczyć, a wiedziałam, że jeszcze przez kilka miesięcy nie powinnam wyjeżdżać z kraju, żeby nie dawać Kamilowi argumentów za jego tezami przy rozwodzie. 

Konferencja miała być tylko w piątek i tak naprawdę nie zamierzałam tam nocować, ale uznałam, że to świetny pretekst, żeby ściągnąć Ingmara do Wrocławia. I dla mnie, i dla niego, i dla moich rodziców, którzy mieli zająć się Ingą. Kamil do tej pory spotkał się z córką tylko dwa razy i nie domagał się więcej widzeń.

Zaraz po weekendzie dostałam odpowiedź od Ingmara: „Kochana Ewo, bardzo się cieszę na spotkanie z Tobą. Oczywiście, że zrobię wszystko, żeby przyjechać. Szczegóły przekażę Ci, kiedy dowiem się, jak latają tam samoloty. Całuję. Twój Ingmar". 

Ucieszyłam się, ale też przestraszyłam. Serce biło mi szybko, przypominając sobie i mi, jakie emocje nam towarzyszyły, kiedy widziałam Ingmara ostatni raz.

Następnego dnia Ingmar mi napisał jeszcze, że może przylecieć w czwartek w południe i zostać do niedzieli. Poprosił mnie o namiar na dobry i pewny hotel w odpowiedniej lokalizacji, żebym nie miała do niego za daleko. Wysłałam mu link do nowego hotelu przy głównej trasie, blisko mojego uniwerka, dworca kolejowego i galerii handlowej. Odpisał mi wieczorem, że zarezerwował tam pokój do niedzieli w południe i jestem u niego mile widziana. Pozostało mi uprzedzić rodziców, że będą musieli odebrać Ingę w czwartek ze żłobka i że zostanie u nich do niedzieli. Nie mieli obiekcji. Ingusia też nie. Cieszyła się, że spędzi kilka dni z dziadkami.

Kolejne dwa dni minęły mi jak w amoku. Myślałam tylko o tym, że oto w czwartek pojadę na zajęcia do Wrocławia, a kiedy wyjdę z uczelni, w hotelu niedaleko będzie czekał na mnie Ingmar. To było niesamowite uczucie. Tak, jakby ktoś obiecał mi prezent na gwiazdkę i dał mi go kilka miesięcy wcześniej.

W czwartek rano odprowadziłam Ingę do żłobka, ucałowałam ją i powiedziałam, że odbiorę ją od dziadków w niedzielę, a potem pojechałam pociągiem do Wrocławia. Cały dzień miałam super humor, aż moi studenci to zauważyli. Odpowiadałam im jednak z uśmiechem, że cieszę się, że przyszła wiosna. Patrzyli na siebie tylko porozumiewawczo i się podśmiechiwali ze mnie.

Kiedy skończyłam zajęcia, nie poszłam do biblioteki, jak zawsze, tylko pobiegłam prosto do hotelu, gdzie miał być Ingmar. Weszłam i wyciągnęłam telefon, żeby do niego zadzwonić, ale zaraz zobaczyłam go przy recepcji. Nie pomyliłabym go z nikim innym. Tak jasne włosy i biała skóra były jego znakiem rozpoznawczym. Mój albinos... Wyglądał jednak bardzo profesjonalnie. Nie jak pracownik naukowy na akademii sztuk pięknych, tylko jak jakiś biznesmen. Podeszłam do niego. Akurat rozmawiał po angielsku z recepcjonistą:

My name is Ingmar Solberg, I have a reservation here – powiedział.

Yes, mister Solberg, there is a room for your name – odpowiedział pracownik hotelu. – I'll give you your card.

Hi, mister Solberg, it is nice to see you – powiedziałam wtedy ze śmiechem. Ingmar się obrócił i uśmiechnął się radośnie.

– Ewa. Bonjour ma chérie – przeszedł na francuski. I pocałował mnie w policzek.

– Salut [fr. cześć] – odpowiedziałam, też po francusku. Ingmar odebrał klucz do pokoju.

– Idziemy? – spytał, podając mi ramię.

– Oczywiście. – Poszłam z nim do jego pokoju, gdzie zostawiłam swoją torbę, a on walizkę. – Idziemy na obiad? – spytałam. – Podobno mają tu niezłą restaurację.

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz