I.10.

215 31 5
                                    

27. Ingmar.

Styczeń 2012 r.

Jeg elsker deg – powiedziałem cicho, kiedy leżałem już obok niej i obejmowałem ją z czułością po niesamowitym seksie. Zdałem sobie sprawę z tego, że pierwszy raz w życiu powiedziałem to w ojczystym języku. Młodzież w moim kraju woli sobie mówić „I love you", a we Francji się dotąd nie zakochałem, choć zdarzyło mi się raz czy dwa powiedzieć jakiejś dziewczynie „je t'aime", żeby zaciągnąć ją do łóżka. Słowa miłości, które wypowiadamy w obcym języku nie mają mocy. We własnym, to co innego.

– Co to znaczy? – spytała, patrząc na mnie uważnie.

– To znaczy, że cię kocham.

– Jesteś bardzo wylewny, jak na człowieka północy – uznała.

– Nie bardzo wiem, co to znaczy.

– To znaczy, że nikt w Polsce nie powiedziałby tego w ten sposób. Ale ja nie odczuwam żadnego dysonansu – przyznała. – Bardzo dobrze się z tobą czuję.

– A czy jest szansa, że mnie kiedyś pokochasz? – spytałem.

– Nawet bardzo duża – zaśmiała się. – Jesteś super. Fakt, że trochę różnimy się kulturowo, mamy inne ojczyste języki, ale znamy dwa wspólne, to i tak nieźle – dodała.

– To prawda. Jak nie będę ci umiał czegoś wyjaśnić po francusku, zawsze mogę spróbować po angielsku – musiałem przyznać. – Ale to ty jesteś super. Nigdy dotąd nie poznałem kogoś takiego, jak ty. Mam nadzieję, że będzie nam dane lepiej się poznać i zechcesz kiedyś ze mną zostać.

– To bardzo miłe z twojej strony – powiedziała, uśmiechając się do mnie – ale wiesz, nie chcę wybiegać tak daleko w przyszłość. Za to myślę, że możemy robić coś przyjemniejszego, zamiast gadać – dodała, całując mnie w usta. Nic chyba nie sprawiło mi nigdy tyle radości, co ta jej nieśmiała propozycja. Pewnie, że chciałem jej jeszcze! Miałem tyle energii, że mógłbym przenosić góry.

Kochaliśmy się tej nocy trzy razy. Ewa okazała się wcale nie nieśmiałą kochanką. Nie spodziewałem się, że ta niewinnie wyglądająca wróżka, to taki wulkan energii i namiętności. Kiedy zasypiałem o czwartej nad ranem, wtulony w nią, wyczerpany po całonocnym maratonie, czułem się najszczęśliwszym facetem na świecie.


28. Ewa.

Styczeń 2012 r.

W sobotę rano obudziłam się u Ingmara. Spał przytulony do mnie. Poczułam się cudownie. Tak, stanowczo tak powinno teraz wyglądać moje życie. Teraz już wiedziałam, po co przyjechałam do Francji. Żeby poznać Norwega-albinosa, doktoranta na Beaux–Arts i przewodnika po Luwrze. Wtedy poczułam ból w dole brzucha. – O nie, okres dostanę – pomyślałam i uznałam, że muszę się zmywać do domu, to znaczy do Patrycji. Nie czułabym się komfortowo w takiej sytuacji u niego. Wstałam po cichu i ubrałam się w te rzeczy, w których wczoraj tu przyszłam. Nie czułam się najlepiej w tej wczorajszej kiecce. Nie pasowała do sytuacji porannego wymykania się od kochanka.

Pocałowałam go w usta i się obudził.

– Och, ubrałaś się już? – zmartwił się.

– Muszę wracać do siebie – powiedziałam.

– Zrobiłem coś nie tak, że ode mnie uciekasz tak wcześnie? – spytał.

– Nie, wszystko było idealnie. I nie uciekam. Po prostu muszę wracać i to nie zależy ani od ciebie, ani nawet ode mnie.

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz