Rozdział V - Mylimy się.

194 35 10
                                    

Kochani! To najsmutniejszy rozdział w całej książki. Ryczałam, pisząc go, i robię to za każdym razem, kiedy do niego wracam. Jeśli nie jesteście w nastroju, odłóżcie go na kiedy indziej. Trzeba jednak przejść przejść przez najtrudniejsze, żeby kiedyś mogło być lepiej.

---


131. Ewa.

Styczeń 2016 r.

Chciałabym wam powiedzieć, że wszystko się dobrze skończyło, ale nie mogę. Ingmar zmarł 7 stycznia 2016 roku, dokładnie w swoje 32 urodziny. Kiedy tylko Djamel do mnie zadzwonił, poszłam do szefa po urlop.

– A więc to już, pani Ewo? – spytał. Smutno skinęłam głową. Pojechałam do Francji na pogrzeb, który miał być w sobotę, 9 stycznia, w dzień, który urzędnik wyznaczył na nasz ślub.

Spotkałam się tam z Patrycją i Djamelem. Nie mogliśmy rozmawiać. Wszyscy płakaliśmy. To tak niesprawiedliwe, że życie zabiera nam tych, których najbardziej kochamy właśnie wtedy, kiedy uświadamiamy sobie, jak bardzo ich kochaliśmy...

Na pogrzebie podszedł do mnie jakiś facet, który przedstawił się, jako prawnik zmarłego pana Solberga. Spytał czy to ja jestem Ewa Halecka. Potwierdziłam. Facet powiedział, że Ingmar zapisał mi wszystko, co miał. Powiedział też, że nigdy nie widział, żeby ktoś kogoś tak kochał, jak on mnie. I dał mi list.

– Nie wiem czemu nie było pani przy nim w jego ostatnich chwilach, ale proszę wziąć ten list i moją wizytówkę. I zadzwonić do mnie, kiedy będzie pani gotowa porozmawiać o spadku – powiedział i poszedł sobie. Patrycja spojrzała zdziwiona najpierw na mnie, a potem na Djamela:

– Wiedziałeś? – spytała. Skinął głową. Nie mógł mówić, bo w oczach ciągle miał łzy.

132. Ingmar.

Grudzień 2015 r.

List do Ewy:

„Najdroższa Ewo, moja Nike z Samotraki, moja bogini, jedyna miłości mojego życia. Kiedy będziesz czytała ten list, mnie już nie będzie wśród żywych, a to oznacza, że przegrałem ostatnią walkę, jaką było mi dane stoczyć na tym świecie. Z chorobą o moje życie. Adolf okazał się silniejszy niż ja, ale nie przewidział tego, że razem ze mną on też umrze, więc w pewnym sensie to ja z nim wygrałem :–P.

Od kiedy Cię ujrzałem po raz pierwszy, ponad cztery lata temu, jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie przestałaś nią być ani na chwilę, a jeśli to prawda, że mamy duszę i możemy ze sobą zabrać swoją miłość, ty będziesz ze mną po wieczność. To jest moja idée fixe, która mnie pociesza. Jest jeszcze jedna. Taka, że ty przeżyjesz długie i szczęśliwe życie, mimo że mnie już nie ma, i kiedyś się spotkamy.

Cieszę się, że udało nam się spędzić tyle czasu razem, mimo wszystkich przeciwności losu. Dzięki Tobie moje ostatnie chwile były przepełnione szczęściem. Wiem, że ciężko Ci zaakceptować to, co się stało, ale nie chcę, żebyś cierpiała więcej niż to konieczne. Chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Proszę, obiecaj mi, że będziesz!

Ukochana moja! Wszystko, co mam, jest Twoje. Dla mnie jesteś moją żoną, niezależnie od tego, co myśli o tym państwo francuskie. W tym celu skontaktuje się z Tobą mój prawnik. Wybacz, że ja tak o rzeczach materialnych, ale niestety musiałem się tym zająć, żeby mieć pewność, że dostaniesz wszystko.

JEG ELSKER DEG

Wiem, że już wiesz, co to znaczy. Te trzy słowa w moim ojczystym języku to ostatnia rzecz, jaką chciałbym, żebyś ode mnie usłyszała. Jeg elsker deg, Ewa."


133. Ewa.

Styczeń 2016 r.

Przeczytałam list od Ingmara w jego mieszkaniu. Djamel dał mi klucze. Położyłam się w jego łóżku, przykryłam jego kołdrą i patrzyłam na nasze zdjęcia na ścianach. Czułam jego obecność. Miałam nadzieję, że kiedy zamknę oczy i potem je otworzę, on tu się pojawi obok mnie. I tak się stało. Dopiero po chwili zorientowałam się, że śpię i to mi się śni, ale nie chciałam się budzić. We śnie Ingmar wyglądał tak, jak przed chorobą. Położył się obok, całował mnie, kochał się ze mną.

– Cieszę się, że mogłem to zrobić tak, jak dawniej – powiedział.

– Kochanie, zostawiłeś mnie, nie zaczekałeś aż przyjadę. Nie pożegnaliśmy się.

– Nie chciałem, żebyś była przy mnie, kiedy umrę. To byłoby dla ciebie zbyt trudne. I tak zniosłaś wiele – wyjaśnił. – Poza tym pożegnaliśmy się zanim wyjechałaś.

– I co teraz?

– Teraz pożegnałem się z tobą tak, jak ja chciałem – powiedział. – Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.

– Słucham cię.

– Przyjeżdżaj do Paryża w rocznicę mojej śmierci i idź do Luwru, pod posąg Nike.

– Co roku?

– Tak, dopóki nie zobaczysz tam jakiejś wiadomości ode mnie.

– Co to ma znaczyć? Jak ją rozpoznam?

– Kiedy ją zobaczysz, będziesz wiedziała, że to ja. Uwierz mi.

– Dobrze. To mogę ci obiecać. A co potem?

– Wtedy już sama będziesz wiedziała, co dalej. Pamiętaj, że cię kochałem. Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem dla ciebie. Teraz już wiem, że się jeszcze spotkamy. Żegnaj, ukochana. Do zobaczenia kiedyś – powiedział jeszcze Ingmar i zniknął. Obudziłam się w środku nocy. Czułam ciepło, jakbym rzeczywiście dopiero się z nim kochała. A zaraz potem przez sypialnię przeszedł jakby podmuch wiatru i zatrzęsłam się z zimna. Przykryłam się mocniej kołdrą, na której brzegu poczułam jego zapach.

– Ja też cię kocham, Ing. Będę czekać – powiedziałam głośno, a potem otuliłam się jego zapachem i znowu zasnęłam.

W niedzielę zamknęłam mieszkanie Ingmara. No, właściwie już nie jego, tylko moje, z tego, co powiedział ten prawnik. A potem poszłam do Patrycji i Djamela. Mały Nicolas skończył parę dni temu miesiąc i zrobił się sporo większy.

– No, mówię ci, musiałam wymienić mu wszystkie ubranka – poskarżyła się Pati z przymrużeniem oka. – Chyba będzie dużym facetem.

– To raczej po tobie niż po Djamelu – stwierdziłam i zachichotałyśmy obie. Djamel nie rozumiał, o czym rozmawiamy po polsku, ale usłyszał swoje imię odmienione przez przypadek i zrobił czujne oczy:

– Obgadujecie mnie?

– Można tak powiedzieć – odpowiedziałam.

– Mówiłam właśnie, że nasz syn rośnie jak na drożdżach i chyba będzie z niego duży facet – dodała Pati. Djamel zrobił wtedy dumną minę.

Oddałam mu klucze od mieszkania.

– Gdyby było wam potrzebne, używajcie go śmiało – powiedziałam.

– A ty?

– Ja nie jestem gotowa na żaden spadek. Przyjadę na wiosnę, to pogadamy.

– W porządku. Pamiętaj tylko, że masz pół roku na przyjęcie lub odrzucenie spadku – przypomniała mi Patrycja, która przepisy podatkowe miała w jednym palcu. W końcu była księgową w korporacji.

– Dzięki, Pati. Będę pamiętać.

Pożegnałam się z przyjaciółmi i wróciłam do Polski. Trzeba było jakoś dalej żyć. Miałam tam cudowną córkę, dobrą pracę i jednego przyjaciela, na którego mogłam liczyć. To i tak więcej niż niejeden nieszczęśliwy człowiek.



Biedna Ewa :-(. Co myślicie o tym fatum? A duchy? Wierzycie, że nasi ukochani zmarli jakoś nad nami czuwają?

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz