189. Ewa.
Grudzień 2019 r.
Rok 2019 był pierwszym od wielu lat, kiedy wreszcie wszystko od początku do końca było takie, jak chciałam. Począwszy od przełomu roku, kiedy wreszcie umiałam zakończyć etap żałoby po Ingmarze i dałam szansę sobie i Jurijowi, wszystko zaczęło się niespodziewanie, a czasem nawet zaskakująco układać.
Kiedy wróciliśmy do Polski, byliśmy już tak szczęśliwi, że wysyłaliśmy pozytywną energię w kosmos. Przez pierwszy tydzień moglibyśmy nie wychodzić z łóżka. I nie robilibyśmy tego, gdyby nie fakt, że trzeba było chodzić do pracy i zajmować się dziećmi. Pozostawały nam jednak wieczory do późnej nocy i wczesne poranki, co spowodowało, że po tygodniu byliśmy niewyobrażalnie zmęczeni.
Kiedy Michał wpadł w weekend i nas zobaczył, powiedział do mnie tylko, że bierze dziewczyny do siebie, a my się mamy wyspać. Po czym zabrał Ingę i Olgę na cały dzień. A my... jeszcze jeden raz później spaliśmy jak dzieci do samego wieczora.
Michał przyprowadził nam dziewczyny w porze kolacji, a my mogliśmy już normalnie funkcjonować, ale chyba oboje doszliśmy do wniosku, że trzeba trochę przystopować, bo długo tak nie pociągniemy.
Jurij i Olga mieszkali u nas cały tydzień. W niedzielę doszliśmy do wniosku, że wcale nie chcemy, żeby wracali do siebie, ale moje mieszkanie było stanowczo za małe dla nas wszystkich. Zaczęliśmy szukać czegoś większego. Jakoś tak naturalnie wyszło, że żadne z nas nie wyobrażało już sobie, żebyśmy byli osobno. Oddaliśmy wynajmowane mieszkania do końca stycznia i od następnego miesiąca mieszkaliśmy już w nowym czteropokojowym apartamencie. Na razie na wynajem, ale my już zaczynaliśmy myśleć, żeby coś sobie kupić.
W pracy przestaliśmy przejmować się konwenansami i niedługo już wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem. Nie można było inaczej. Kiedy się widzieliśmy, musieliśmy się uśmiechnąć, dotknąć, pocałować. Zanim przyszła wiosna, byliśmy tak zakochani, że nie widzielibyśmy poza sobą świata, gdyby nie fakt, że mieliśmy dzieci. Jurij miał rację jeszcze w wielu sprawach. Na przykład w tym, że warto odczuwać emocje. Człowiek wtedy czuje, że żyje.
W sierpniu byliśmy na wakacjach we Francji. Trafiliśmy na dobry czas, bo Patrycja właśnie urodziła drugiego syna i mogliśmy przywitać na świecie małego Patrice'a. Mały był idealną kopią Djamela, tylko miał trochę jaśniejszą skórę. Djamel był bardzo szczęśliwy z powodu drugiego syna, a Nicolas z brata. Patrycja jednak zapowiedziała mężowi, że jak jeszcze raz nie zrobi jej córki, będzie się na niego bardzo gniewała. Zrozumiałam, że moja przyjaciółka zamierza urodzić jeszcze jedno dziecko, byle doczekać się dziewczynki. To się nazywa determinacja...
Zostawiliśmy moim przyjaciołom zaproszenie na nasz ślub. Nawet nie wyglądali na zaskoczonych. Ale tylko oni i Michał zareagowali tak sympatycznie. No właśnie. Nie chcielibyście słyszeć moich rodziców, kiedy dowiedzieli się, że zamieszkałam z Jurijem, a potem, że zamierzam za niego wyjść i chcemy kupić mieszkanie na wspólny kredyt. „Jest bardzo miły, ale...", „...to Ukrainiec", to były ich komentarze. Było mi za nich wstyd, ale postanowiłam to zignorować i pokazać im, że się mylą. To nie był tylko miły Ukrainiec. To był super facet, którego pokochałam. Inteligentny, troskliwy, opiekuńczy, kochany, bardzo hojnie obdarzony przez naturę (to tylko bonus, ale nie mówcie, że to nieważne), a przede wszystkim to był ktoś, kto pokochał mnie taką, jaką byłam i nie przestraszył się mojej przeszłości. Podobnie jak Michał.
A właśnie. Michał. Jemu też się układało. W kwietniu przyjechał Jake. Na dłużej. Razem znaleźli gospodarstwo na wsi do remontu, które było na sprzedaż i założyli tam ranczo. Michał jeszcze pracował w wojsku, ale Jake mógł już rozkręcić działalność. Wyremontowali dom i budynku gospodarcze, kupili konie. Maciek bardzo polubił Jake'a. A mój przyjaciel był szczęśliwy, jak nigdy dotąd. No, tak jak ja i Jurij.
We wrześniu dziewczynki poszły do szkoły. Do pierwszej klasy. W szkole nasze córki powiedziały, że są siostrami. A my wprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Na początku października wzięliśmy ślub. Śpieszyło nam się? Trochę tak. Jurij musiał mieć prawo stałego pobytu w Polsce, żeby komuś nie wpadło do głowy go stąd wygonić zanim urodzi się nasz syn (jak to stwierdził Jurij, nasze idealne dopasowanie genetyczne zrobiło swoje). Olga od tamtej pory zaczęła mówić do mnie „mamo".
W listopadzie pan Roman przeszedł na emeryturę, a Jurij dostał propozycję, żeby przejąć stanowisko kierownika laboratorium. Powiedział prezesowi, że musi najpierw spytać mnie o zgodę... Jak bym mogła się nie zgodzić? A nasz szef nawet się nie zdziwił, że Jurij się tak liczy z moim zdaniem! Dał mu czas na odpowiedź do następnego dnia. Kiedy mój mąż wpadł do domu z szerokim uśmiechem, wiedziałam już, że stało się coś fajnego. Powiedział mi... Byłam z niego taka dumna! Zawsze wiedziałam, że to laboratorium to dopiero początek jego kariery. A on mi podziękował, mówiąc, że to moja zasługa. W czym niby? Ja go tylko znalazłam, na resztę zapracował sam.
Nasz Olek urodził się dwunastego grudnia. Aleksander Kosyluk. Wybraliśmy imię, które pasuje w obu językach. Nasze córki bardzo się ucieszyły z brata. Jurij zupełnie zwariował z miłości do niego. Nawet ja zrobiłam się zazdrosna, bo czasem, kiedy wracał do domu, witał się najpierw z synem, a dopiero potem ze mną... No cóż, mi jeszcze nie mógł okazać wszystkich swoich względów. Trzeba było poczekać kilka tygodni po porodzie. A ja się nie mogłam doczekać...
Niedawno znowu pojawił się Kamil. Rodzice poprosili mnie o kontakt z nim, bo podobno dobijał się do nich od kilku dni. Umówiłam się więc z nim u nich w niedzielę przed świętami i pozwoliłam mu zabrać Ingę do jego matki na wigilię. Ostatecznie, Inga potrzebowała kontaktu z ojcem i jego rodziną, nawet sporadycznego. Wyraz twarzy Kamila, kiedy dowiedział się, że wyszłam za mąż i mam drugie dziecko, był bezcenny. Coś mamrotał pod nosem o jakichś pedałach, ale nikt go nie słuchał. Mój mąż objął mnie troskliwym ramieniem i pocałował na jego oczach. Nie mógł sobie odmówić tej małej szpili w stosunku do człowieka, który mnie krzywdził, a teraz nagle zrobił się taki... malutki.
***
Nie ma dnia, żeby mój mąż nie powiedział mi, jak mnie kocha. Kiedy Olek pozwala nam zasnąć razem, Juri tuli mnie tak mocno, jakby się bał, że mu zniknę. Ja też się tego czasem boję, ale nawzajem się uspokajamy.
Właśnie jest 31 grudnia. Dziewczynki już śpią, bo jest późno. Olek też pośpi ze trzy godziny. Wybija północ, Jurij podchodzi do mnie z lampką bezalkoholowego szampana i uśmiecha się do mnie. „Naprawdę potrzebuje pani tego bezglutenowego keczupu?", pyta z szelmowskim uśmiechem. Śmieję się. Mój Jurij z Biedronki... Mój mąż obejmuje mnie jedną ręką w pasie i przyciąga do siebie. Potem całuje w usta. A w końcu mówi: „Wszystkiego najlepszego w nowym roku, moja ukochana". Wypijamy szampana i idziemy się położyć. No, bo przecież dzidziuś nie da nam za długo pospać.
Wszystkie drogi, które przeszliśmy, doprowadziły nas do tego miejsca. Jeszcze wiele wyzwań przed nami, ale jesteśmy szczęśliwi. Bardzo szczęśliwi.
Kochani! "Wszystkie drogi prowadzą do Ciebie" dobiegło końca. Mam nadzieję, że historia zostanie na dłużej w Waszych sercach, tak, jak ma szczególnie miejsce w moim. <3
Opowieść kończy się 31 grudnia i tego dnia zostawiam Was z refleksją, która towarzyszyła mi, kiedy postanowiłam ją napisać. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Pamiętajcie, że nawet wtedy, kiedy myślicie, że już gorzej być nie może, życie i ludzie mogą zaskoczyć Was pozytywnie. Trzeba się tylko na nich otworzyć. <3
Wasza Helena Leblanc
CZYTASZ
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIE
Romance[NOWOŚĆ - ZAKOŃCZONE]. Romans pełen emocji! Maj 2018 roku, Ewa i Jurij, kobieta i mężczyzna po trzydziestce, spotykają się w sklepie. On tam pracuje, ona robi zakupy. Zamieniają ze sobą kilka zdań. Pozornie nic ich nie łączy i pod koniec dnia żadne...