II.6.

195 29 1
                                    

60. Ewa.

Grudzień 2014 r.

Kamil próbował prośbą, groźbą, obojętnością i szantażem wymusić na mnie, żebym nie jechała na ślub Patrycji. Ale ja przecież obiecałam jej, że będę świadkiem i zamierzałam słowa dotrzymać. 25 grudnia zostawiłam więc Ingę pod opieką mojego męża i uzbrojona jedynie w małą torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami oraz prezent, który wybrałam dla Patrycji i Djamela, pojechałam do Francji.

Patrycja wynajęła mi pokój w hotelu, w którym było wesele, niedaleko od merostwa. Nie musiałam nigdzie chodzić, choć miałam wielką ochotę wyjść na spacer po zimowym Paryżu. Uznałam jednak, że będę mogła to jeszcze zrobić przed wyjazdem. 

Wieczorem kładłam się spać w hotelowym łóżku z niepokojem w  sercu. Znowu byłam w Paryżu. Tu, gdzie wszystko się zaczęło i wszystko skończyło. Ale to nie był czas, żeby myśleć o przeszłości. Moja przyjaciółka wychodziła za mąż i ja chciałam jej towarzyszyć w tym wyjątkowym dniu.

Rano wstałam wcześniej, żeby zdążyć zjeść śniadanie w hotelu i się przygotować. Miałam przygotowaną szmaragdową asymetryczną sukienkę, do tego srebrne rajstopy i szpilki i również srebrną biżuterię. Włosy chciałam zostawić rozpuszczone (miałam je teraz długości do ramion), ale w ostatniej chwili zdecydowałam, że bardziej elegancko będzie upiąć je w kok. Do tego zrobiłam delikatny makijaż, tylko podkład, srebrny cień do powiek i tusz do rzęs. Wyszłam z hotelu tak, żeby zdążyć spokojnym tempem dojść do budynku merostwa, który mieścił się po drugiej stronie dużego placu.

Weszłam do sali, kierując się znakami. I tam czekała mnie niespodzianka.


61. Ingmar.

Grudzień 2014 r.

Elsa wyjechała do Szwecji w pierwszy dzień świąt twierdząc, że następnego dnia ma ważne spotkanie w firmie. Nie wydawało mi się to możliwe, ale nie kłóciłem się. Ostatnio wystarczająco dobitnie mi pokazywała, jak bardzo była mną zawiedziona. No cóż, ona chciała mieć dziecko, a ja nie mogłem jej go dać. Tego dnia jednak chciałem być tam gdzie trzeba, dla mojego przyjaciela, który się żenił. – Oby oni byli szczęśliwsi – pomyślałem sobie.

W piątek, 26 grudnia 2014 roku wstałem rano w pustym mieszkaniu, zrobiłem sobie śniadanie i kawę, a potem ubrałem się w najlepszy garnitur, jaki miałem. Elsa kupiła mi go zaraz po ślubie twierdząc, że czasem muszę wyglądać, jak człowiek, żeby nie było wstyd się ze mną pokazać. Popielaty materiał, cienki kaszmir, do tego bladoniebieska koszula, srebrny krawat i jasne buty. Ja wyglądałem dobrze tylko w bardzo jasnych kolorach. 

Potem założyłem szary płaszcz i pojechałem do merostwa, gdzie miał być ślub. Byłem na miejscu pierwszy. Nie było jeszcze żadnych gości ani młodej pary. Obszedłem więc całą salę wokoło, oglądając płaskorzeźby. Kiedy sam brałem tu ślub, nie miałem na to czasu. 

I wtedy uchyliły się drzwi i do sali ktoś wszedł... Obróciłem się i zobaczyłem Ewę.

Nigdy bym się nie pomylił. Nie widziałem jej prawie trzy lata, ale wciąż wyglądała tak, jak wtedy, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz w Luwrze przez posągiem Nike. Ewa roztaczała czar, jak wróżka. Upięła włosy w kok, zielone oczy podkreśliła srebrnym cieniem, miała na sobie szpilki i szmaragdową sukienkę. Stałem tak, z mocno bijącym sercem, nie mogąc się nawet poruszyć.

– Ingmar – usłyszałem jej głos.

– Ewa – odpowiedziałem.

– Ça va? Are you OK? – zażartowała sobie ze mnie tak, jak za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy, pytając mnie po francusku i po angielsku czy wszystko w porządku. A więc nic się nie zmieniła.

– Szkoda, że nie mówisz po norwesku – odpowiedziałem jej wtedy, ciągle nie mogąc oderwać od niej wzroku. Ona już chciała mi coś odpowiedzieć, kiedy do sali weszli Djamel i Patrycja.

– O, widzę, że już się znaleźliście – zażartował sobie Djamel. Spiorunowałem go wzrokiem.

– A nie uważasz, że mogłeś mnie uprzedzić, że Ewa tu będzie? – spytałem.

– A ty mnie? – zwróciła się Ewa do Patrycji.

– Poznaliśmy się dzięki wam, nie wyobrażaliśmy sobie innych świadków – wyjaśnił nam wtedy Djamel.

– To właściwie zasługa Ewy – musiałem przyznać. To on nalegała na to spotkanie we czworo. – Ewa spojrzała na mnie z wdzięcznością i uśmiechnęła się nieśmiało.

– To niczyja zasługa. Po prostu oni mieli szczęście...

– A my nie – dokończyłem to, co wydawało mi się, że ona chce powiedzieć.

– Nie to miałam na myśli. Naprawdę się cieszę, że oni mają szczęście – naprostowała mnie.

Zaraz zaczęli się schodzić pozostali goście, których witaliśmy już wszyscy razem, to znaczy jako para młoda i świadkowie.

To była bardzo sympatyczna uroczystość. Z przodu, po jednej stronie sali siedziała rodzina Patrycji, a po drugiej Djamela. Im dalej do tyłu, tym goście byli bardziej wymieszani. Patrycja poprosiła Ewę, żeby tłumaczyła wszystko jej rodzinie, bo tam nikt nie znał francuskiego. Siostra Djamela, Amina, tłumaczyła za to tej części ich rodziny, która nie mówiła za dobrze po francusku. Podobno dziewczyna świetnie się uczyła i była prymuską w liceum. Djamel często o niej opowiadał.

26 grudnia 2014 roku mój przyjaciel, Djamel Diagne ożenił się z przyjaciółką Ewy, Patrycją Marciniak, a my staliśmy obok i patrzyliśmy na to. Nie wiem czy ona myślała o tym samym, co ja, ale ja myślałem, że to my powinniśmy byli tu stanąć prawie trzy lata temu.


62. Patrycja.

Grudzień 2014 r.

Długo czekaliśmy na ten dzień. Cieszyłam się, że przyjedzie Ewa, chociaż byłam pełna obaw, jak zareaguje na obecność Ingmara. Poszło jednak lepiej, niż się spodziewałam.

Wychodziłam z merostwa jako pani Diagne. Djamel promieniał z dumy, prowadząc mnie pod rękę. Stamtąd poszliśmy prosto do hotelu, w którym miało być nasze wesele. Postaraliśmy się, żeby osiągnąć pewien synkretyzm kulturowy. Chcieliśmy, żeby wszyscy znaleźli coś dla siebie i wszyscy poczuli się dobrze. Nasze rodziny pochodziły z bardzo odległych geograficznie i kulturowo krajów, a my musieliśmy ich ze sobą zapoznać.

Nie było aż tak trudno. Okazało się, że kiedy im się tłumaczyło, potrafili znaleźć wspólny język. Młodsi, to jest moje i Djamela rodzeństwo, którzy mówili po angielsku, bardzo szybko zaczęli ze sobą rozmawiać i się bawić. Starsi potrzebowali odrobiny zachęty, ale zarówno ja i Djamel, jak i Ewa, chętnie służyliśmy za tłumaczy. Na parkiecie nie trzeba było już nikomu nic tłumaczyć. Muzyka jednoczy wszystkich, którzy mówią jej językiem i potrafią się jej poddać.

Patrząc w oczy mojego męża, kiedy ze mną tańczył, byłam przekonana, że właśnie zrobiłam najlepszą rzecz, jaką mogłam. Miłość i wspólnie wyznawane wartości łączą ludzi o wiele bardziej niż ten sam język czy religia. My byliśmy co do tego przekonani.



Wiem, wiem, czekacie co się stanie na weselu ;-)

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz