37. Jurij.
Kwiecień 2012 r.
Nasza córeczka, Olga, urodziła się 24 kwietnia 2012 roku. Moja żona, Swietłana podeszła do tematu zadaniowo, a ja emocjonalnie. Ona zrobiła swoje, wydała ją na świat, a ja musiałem udowodnić sens swojego istnienia, jako ojciec. I robiłem to z wielką przyjemnością. Nie spodziewałem się, że ta maleńka istotka tak zawładnie moim jestestwem.
Październik 2012 r.
Kiedy Olga skończyła sześć miesięcy, jej mama wróciła do pracy. Uznała, że i tak długo była z małą w domu. Ja wtedy przejąłem większość obowiązków, wynikających z opieki nad nią. Kiedy miałem zajęcia na uniwersytecie, zajmowała się nią moja mama. Kiedy nie, spędzałem z nią tyle czasu, ile było możliwe. Zabierałem ją nawet do biblioteki, a pracę doktorską pisałem, kiedy ona spała. I byłem szczęśliwy. Miałem żonę, którą kochałem, i córkę, która stała się całym moim światem.
38. Kamil.
Maj 2012 r.
Zrealizowałem swój cel. Ewa wróciła do Polski i zgodziła się za mnie wyjść. Ustaliliśmy datę ślubu, rozesłaliśmy zaproszenia. Widziałem, że z nią było coś nie tak, ale nie wiedziałem, co, dopóki nie zobaczyłem listu, który przyszedł do niej z Paryża. Nadawcą był niejaki Ingmar Solberg. Nazwisko nie brzmiało francusko, nawet ja to musiałem zauważyć. Kiedy jednak Ewa zobaczyła ten list, wyrwała mi go i pobiegła z nim na górę.
Poszedłem za nią:
– Co to ma znaczyć? – spytałem.
– Nic, to prywatna korespondencja – odpowiedziała.
– Przypominam ci, że za parę tygodni będziemy małżeństwem...
– To nie zmienia faktu, że każde z nas ma prawo do odrobiny prywatności.
– Kim jest ten człowiek? – spytałem wtedy, poirytowany.
– Przyjacielem. Zaprosiłam go na wesele – odpowiedziała mi, zupełnie ignorując moje zdanie.
– I co, przyjedzie?
– Właśnie tego chciałabym się dowiedzieć – odparła i kazała mi wyjść.
39. Ewa.
Maj 2012 r.
Mniej więcej dwa tygodnie przed moim ślubem z Kamilem dostałam list od Ingmara. Nie sądziłam, że widok koperty z jego nazwiskiem jako nadawcy, wywoła u mnie taką burzę emocji. Kamil był akurat u mnie, a raczej u moich rodziców, kiedy przyszedł listonosz. Porwałam kopertę i pobiegłam do swojego pokoju na górę. Kamil poszedł za mną i chciał się dowiedzieć, od kogo ten list. Odpowiedziałam mu, że od przyjaciela, którego zaprosiłam na nasz ślub. I wygoniłam narzeczonego z pokoju. Cokolwiek tam było, chciałam to przeczytać sama, chociaż, zanim otworzyłam kopertę, wyobrażałam sobie... to, co chciałam sobie wyobrażać.
Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Ingmar napisał:
„Droga Ewo, bardzo Ci dziękuję za zaproszenie. Miło mi, że o mnie pamiętałaś. Niestety, nie będę mógł przyjechać. O tej porze roku mam ostatnie egzaminy na studiach i dużo nauki. Jak wiesz, w pierwsze weekendy miesiąca pracuję też w muzeum. To wszystko oraz duża odległość do Ciebie, nie pozwoliłyby mi w pełni poświęcić się żadnemu z obowiązków. Życzę Ci wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Bądź szczęśliwa. Twój przyjaciel, Ingmar". Grzeczny, wyważony, przyjacielski list. A ja, głupia, miałam nadzieję, że on przyjedzie i mnie porwie sprzed ołtarza, a potem pojedziemy razem do Francji, żeby żyć długo i szczęśliwie.
Kiedy skończyłam czytać, przyszedł Kamil.
– I co? – spytał.
– Ingmar napisał, że nie przyjedzie, bo ma egzaminy i dużo pracy, a to daleko. Mam ci przetłumaczyć list?
– Niekoniecznie. Wierzę ci na słowo – powiedział Kamil.
Dwa tygodnie później odbył się nasz ślub. Kamil i rodzina uparli się na kościelny, więc tak musiało być. Kiedy ksiądz pytał mnie czy biorę sobie tego mężczyznę za męża, miałam ochotę odpowiedzieć, że „nie". A jeszcze bardziej chciałam, żeby ktoś to powiedział za mnie.
Ale Ingmar nie przyjechał, pozostało mi więc wyobrażanie sobie tej sceny. – Ingmar wbiega do kościoła i krzyczy „NON, NO" i jeszcze „NEI" po norwesku. Odpowiadam wtedy „nie", a on bierze mnie za rękę i wybiegamy razem z kościoła. I tyle mnie widzieli.
Nic takiego się. oczywiście, nie stało, więc odpowiedziałam „tak". I w ten sposób zostałam żoną Kamila Haleckiego. Wtedy, w tym kościele, kiedy nic nie mogło mnie już uratować przed losem, którego sobie nie wybrałam, postanowiłam być dobrą żoną i kochać mojego męża. A przede wszystkim zrobić wszystko, żeby nasza córeczka miała szczęśliwe życie. Postarałam się więc zapomnieć o Ingmarze, który widocznie nie kochał mnie dość mocno, żeby o mnie walczyć. Trzeba było żyć dalej.
40. Ingmar.
Czerwiec 2012 r.
2 czerwca 2012 roku to był najgorszy dzień w moim dotychczasowym życiu. No, może oprócz 22 lipca z zeszłego roku, ale nie można porównywać zamachu terrorystycznego, w którym ginie prawie setka młodych ludzi, z tym, że kobieta mojego życia wyszła za mąż za innego. Byłem jednak zrozpaczony i nic nie mogło mi pomóc. Djamel oczywiście próbował, ale nie udało mu się. W końcu dał mi spokój i poszedł na randkę z Patrycją. Przyjaźnili się, robili do siebie podchody, a w końcu i na nich padło. Zostałem sam.
Ewa nie odpisała na mój list, bo niby co miała odpisać? Przecież musiała zauważyć, że napisałem same bzdury, a nie mogłem napisać jej wprost, że nie chcę oglądać, jak wychodzi za mąż za innego. Doszedłem do wniosku, że muszę jej dać spokój. – Może ona rzeczywiście będzie szczęśliwa? Po co miałbym jej to psuć?
41. Ewa.
Lato 2012 r.
Po ślubie mieszkaliśmy jeszcze z Kamilem przez chwilę u moich rodziców, a potem wyprowadziliśmy się do mieszkania, które kupiliśmy na kredyt. Oboje pracowaliśmy. Ja się czułam dobrze w ciąży, a zależało mi, żeby potem mieć zasiłek macierzyński, więc pracowałam prawie do samego końca. Poszłam na zwolnienie lekarskie dopiero w dziewiątym miesiącu ciąży.
Jesień 2012 r.
29 września urodziła się moja córeczka. Małe śliczne stworzonko z wielkimi niebieskimi oczkami i jasnymi włosami. Śliczna jak gwiazdka z nieba. Kamil nie zgodził się na imię Ingrid, bo dla niego było zbyt „obce" i mało dziewczęce. Ale uparłam się strasznie i kłóciliśmy się zawzięcie, w końcu oboje trochę odpuściliśmy i uzgodniliśmy, że może być Inga. I zostałam najszczęśliwszą mamą na świecie. Mamą małej Ingi.
Grudzień 2012 r.
Od czasu do czasu myślałam jednak o Ingmarze i w końcu, kiedy Inga skończyła trzy miesiące, napisałam do niego maila. To był sam koniec roku, dzień przed Sylwestrem:
„Drogi Ingmarze, piszę, żeby się dowiedzieć, co u Ciebie i trochę się też pochwalić. 29 września zostałam mamą prześlicznej dziewczynki. Teraz ma już 3 miesiące i jest moim największym skarbem. Poznaj Ingę. Dołączam Ci zdjęcie z nią. Mam nadzieję, że nasza przyjaźń przetrwa próbę czasu i odległości. Życzę Ci dużo szczęścia. Twoja Ewa."
Wysłałam maila i po chwili tego pożałowałam. – A co, jeśli to sprawi mu przykrość? – Ale było już za późno. Dwa dni później, w sam Nowy Rok, dostałam odpowiedź.
Jak myślicie? Co Ingmar na to?
CZYTASZ
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIE
Romance[NOWOŚĆ - ZAKOŃCZONE]. Romans pełen emocji! Maj 2018 roku, Ewa i Jurij, kobieta i mężczyzna po trzydziestce, spotykają się w sklepie. On tam pracuje, ona robi zakupy. Zamieniają ze sobą kilka zdań. Pozornie nic ich nie łączy i pod koniec dnia żadne...