IV.2.

182 31 12
                                    

107. Ewa.

Sierpień 2015 r.

25 sierpnia Michał wyszedł ze szpitala. Zostałam z nim do końca miesiąca, żeby mu trochę pomóc. Jedną rękę miał ciągle mniej sprawną. W międzyczasie szukałam mieszkania i znalazłam coś odpowiedniego dla mnie i Ingi. Niedaleko od Michała, w nowym budownictwie. Wyglądało, jakby ktoś kupił mieszkanie specjalnie na wynajem. Teraz już było mnie stać na to, żeby zapłacić więcej za wynajem, bo dostałam wyższe alimenty, pieniądze z podziału majątku i w końcu znalazłam pracę! Od września miałam zacząć pracę w korporacji. Michał był ze mnie dumny i choć żałował, że się wyprowadzałam, w głębi duszy cieszył się, że sobie radziła, że ciągle ma mnie niedaleko i że kiedy Karol wyjdzie ze szpitala, będzie miał swoje mieszkanie wolne.

Wrzesień 2015 r.

1 września Inga poszła do nowego przedszkola, a dwa dni później ja do pracy. Umówiłam się tak z szefem, żebym mogła odprowadzić córkę przez pierwsze dwa dni i odebrać ją wcześniej.
Inga nie robiła mi żadnych problemów z przedszkolem. Polubiła je od razu. A nowa praca... Można było powiedzieć, że czekała na mnie. To było bardzo perspektywiczne stanowisko. Nowootwarta firma z francuskim kapitałem poszukiwała kogoś, kto będzie koordynował proces zarządzania interkulturowego. Wybrali mnie! Do moich zadań należały organizacja pracy francuskiego prezesa, tłumaczenie, komunikacja z załogą i z firmą–matką, która znajdowała się oczywiście w okolicach Paryża. To była wprost wymarzona praca dla mnie.

29 września moja córeczka, Inga, skończyła trzy latka. A 30 września obroniłam doktorat na Uniwersytecie Ekonomicznym. W końcu moje życie nabrało takiego kształtu, jakiego oczekiwałam. Miałam świetną pracę, fajne mieszkanie, moja córka dobrze zaadaptowała się w przedszkolu. Rodzice byli ze mnie dumni, mimo że niedawno się rozwiodłam. Chyba zauważyli, że to małżeństwo mi nie służyło. Oczywiście oni sądzili, że mój smutek i apatia, którą obserwowali w sierpniu, wynikały z rozwodu, ale ja nie wyprowadzałam ich z błędu.
Jedynymi osobami, które wiedziały o tym, dlaczego tak się czuję, byli Patrycja i jej mąż. Do Patrycji też napisałam o tym, że mam świetną pracę i o obronie. Pogratulowała mi.

W międzyczasie Ingmar pisał do mnie raz w miesiącu. W lipcu napisał mi maila z przeprosinami. W sierpniu też. Nie odpisałam mu. We wrześniu błagał mnie o jakikolwiek znak życia, ale nie ugięłam się. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie twierdziłam, że już nigdy z nim się nie skontaktuję. Po prostu jeszcze nie byłam gotowa, żeby to udźwignąć.

Październik 2015 r.

Pod koniec października moja firma wysłała mnie do firmy–matki pod Paryżem na szkolenie. Umówiłam się z rodzicami, że zajmą się przez ten czas Ingą. To tylko kilka dni, ale dla mnie najważniejsze było dobro mojej córki. Kiedy zadzwoniłam do Patrycji z informacją, że będę w Paryżu prawie na tydzień, ucieszyła się, ale kazała mi też napisać do Ingmara.

– Żartujesz? A po co niby miałabym mu o tym mówić? Zamierzam spotkać się tylko z wami – poinformowałam ją.

– Może, gdybyś odpowiadała na jego maile, już byś wiedziała, dlaczego – odpowiedziała na to Patrycja zagadkowo. Tego wieczora napisałam do Ingmara, żeby się nie martwił, bo u mnie wszystko w porządku. Rozwiodłam się, mam nową pracę, obroniłam doktorat, a Inga poszła do przedszkola. Dodałam, że przyjmuję jego przeprosiny, ale to nic między nami nie zmienia. I że życzę mu wszystkiego najlepszego.

Wyjechałam 26 października z samego rana. Służbowym samochodem z kierowcą, którym pojechaliśmy w dwie osoby. Ja i prezes. Po drodze rozmawialiśmy na różne tematy, żeby skrócić sobie podróż. Szef wypytywał mnie o moje związki z Francją, o to kiedy ostatnio tam byłam. Ja jego o rodzinę, o związki z naszą firmą. O to, dlaczego zdecydował się pracować w Polsce. Polubiłam tego Francuza. Kogoś mi przypominał, ale nie umiałam określić, kogo.

Na miejsce przyjechaliśmy wieczorem. Rozlokowaliśmy się w hotelu. Szkolenie miało się zacząć jutro z rana, ale choć byłam zmęczona, poczułam, że muszę zobaczyć się z Pati. Wymknęłam się z hotelu i pojechałam prosto do nich.

Moja przyjaciółka wyglądała kwitnąco w zaawansowanej ciąży. Wiedzieli już z Djamelem, że będą mieli syna. Pogratulowałam im jeszcze mocniej. Wyglądało na to, że oboje spełniają swoje marzenia. Kiedy jednak Djamel próbował mi powiedzieć coś o Ingmarze, wymówiłam się, że muszę już wracać do hotelu, bo jutro rano zaczyna się szkolenie. Pożegnałam się z przyjaciółmi i wróciłam do hotelu, obiecując, że jeszcze ich odwiedzę przed wyjazdem.

108. Djamel.

Lipiec 2015 r.

Kiedy dowiedziałem się, co zrobił mój przyjaciel, byłem wściekły. Wiele razy go ostrzegałem, żeby nie skrzywdził Ewy, ona go bardzo kochała i była gotowa zrobić rewolucję w swoim życiu, byle tylko mogła być z nim, a on znowu rozkochał ją w sobie i zostawił. Nie chciałem z nim rozmawiać.

Sierpień 2015 r.

Minął miesiąc, a Ingmar nadal dzwonił, przychodził, ale ciągle zbywałem go. Nie chciałem go wpuścić, nie chciałem z nim rozmawiać. Nie mieściło mi się w głowie, że można drugi raz tak skrzywdzić osobę, którą się kocha. W końcu zdesperowany stanął pod naszym oknem i zaczął krzyczeć. Wtedy kazałem mu wejść. Powiedział mi, że Ewa mu nie odpowiada, a on po prostu musi wiedzieć czy wszystko u niej w porządku. Zrobiło mi się go trochę żal. Moja żona potwierdziła, że rozmawiała ostatnio z Ewą i wie, że u niej w porządku, ale że ona nie ma ochoty z nim rozmawiać po tym, jak potraktował jej przyjaciółkę. Zgodziłem się z Patrycją. Ja też uważałem, że postąpił karygodnie. Wtedy opowiedział nam o tym, jak on został potraktowany przez swoją żonę.

109. Elsa.

Lipiec 2015 r.

Po rozmowie z Ingmarem wróciłam do Szwecji. Cały tydzień czekałam na jakąkolwiek wiadomość od Olava, ale się nie doczekałam. Na następny weekend pojechałam więc znowu do Paryża, żeby wysłuchać propozycji mojego męża. Ingmar mnie nie zawiódł. Obiecał, że wychowa dziecko razem ze mną i że wycofa pozew rozwodowy. To był facet. Można było mu dać jakiekolwiek zadanie i on się z niego wywiązywał. Zawsze mogłam na niego liczyć. Przypomniałam sobie, dlaczego się kiedyś w nim zakochałam. Problem był jednak taki, że już dawno go nie kochałam. Kochałam Olava. A Ingmar był mi potrzebny tylko jako koło ratunkowe, żebym nie została sama z dzieckiem. Poradziłam mu więc, żeby nie wycofywał pozwu rozwodowego. I tak na sprawę trzeba było czekać kilka miesięcy, a nie wiedziałam czy sama nie będę chciała tego rozwodu za jakiś czas. Był zdziwiony, ale zrobił tak, jak chciałam. Uzgodniłam też z nim, że dopóki będę mogła pracować, będę latać do Szwecji, a pod koniec ciąży zamieszkam z nim w Paryżu. Przystał na taką propozycję bez szemrania. Ogólnie zgadzał się na wszystko, co proponowałam.

Sierpień 2015 r.

Minął miesiąc od mojej ostatniej rozmowy z Olavem. I on zadzwonił, akurat kiedy byłam w Sztokholmie. Spotkaliśmy się w piątek.

– Przepraszam, że tak cię potraktowałem – powiedział. – Zrozumiałem, że cię kocham i nie mogę bez ciebie żyć, Elso. Chcę, żebyśmy razem wychowali nasze dziecko i zobaczymy, co przyniesie przyszłość. – Na te słowa czekałam. Tylko to się liczyło. Olav chciał być ze mną i uznać nasze dziecko!

– Cieszę się – odpowiedziałam tylko.

Następnego dnia poleciałam do Paryża i na oczach zdezorientowanego Ingmara spakowałam wszystkie swoje rzeczy. Kiedy spytał, co robię, odpowiedziałam mu, że odchodzę, tym razem na dobre. – No przecież i tak się mieliśmy rozstać. On sobie poradzi beze mnie – pomyślałam. Nie przyszło mi tylko do głowy, że to wcale nie o mnie zawsze musi chodzić...

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz